🌟 Kryzys W Małżeństwie Brak Miłości

dochody z majątku wspólnego oraz osobistego każdego z małżonków, środki zgromadzone na rachunku emerytalnym (otwartym lub pracowniczym) każdego z małżonków. Mimo wspólności majątkowej możesz mieć jednak składniki majątkowe, które będą należeć tylko do Ciebie. Wśród nich znajdują się: rzeczy nabyte przed ślubem, czyli
- Kryzys w małżeństwie zaczyna się już wtedy, kiedy przestajemy sobie nawzajem okazywać miłość - podkreśla ks. dr Marek Dziewiecki. >> TUTAJ posłuchaj całej audycji Duchowny w Radiu Em podpowiedział słuchaczom, jak odpowiednio wcześnie rozpoznać, że dzieje się coś złego między malżonkami. Podkreślał, że kryzys nie zaczyna się wtedy, kiedy druga osoba nas krzywdzi. Mówił: "już wtedy kiedy [współmałżonek - mi nie okazuje miłości przez to, że ma dla mnie czas, że mi służy od rana do wieczora, że mi okazuje czułość, cierpliwość i tysiące znaków potwierdzających, że jest obok mnie i ze mną i dzieli mój los". Za drugą oznakę uważa zaniedbanie wychowania dzieci. Zwraca uwagę na to, że to przyczynia się do kryzysu w całej rodzinie. Zaznacza: "niewychowane dzieci zaczną być ciężarem dla samych siebie, ciężarem dla rodziców i rodzice też zaczną ze sobą być w coraz większym napięciu, bo zaczną się obwiniać o zaniedbanie dzieci albo jedno z małżonków zacznie atakować drugiego". Na czy polega owo zaniedbanie? Podaje dwie skrajne przyczyny: brak wymagań i brak miłości. Zaznacza, że rozpieszczone dzieci "nie mają szans nauczyć się miłości i panowania nad sobą". Nieraz podczas konfrontacji z codziennym życiem, będą uciekać w alkohol, samotność, anoreksję albo agresję wobec innych. Druga sytuacja ma miejsce wtedy, kiedy rodzice stawiają wymagania dzieciom, ale nie okazują im miłości. Zwraca uwagę na to, że takie dzieci nie mają siły żyć. Na koniec mówi: "Kiedy nie ma kryzysu? Wtedy, kiedy kochamy i wymagamy jednocześnie, co jest najtrudniejsze". Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć.
Zdecydowanie jednak mimo wszystko to rutyna, zdrada, kryzys wieku średniego oraz brak miłości prowadzi do kłopotów w małżeństwie. Poważny kryzys w małżeństwie to nie tylko zdrada, bowiem niektórym wystarcza kłamstwo, czy brak rozmowy na poważny temat, aby para nagle zaczęła się rozmijać w codzienności zamiast razem ją budować. Związek bez miłości Powodów do stworzenia związków jest tak wiele, ile par na świecie. Zazwyczaj, jeżeli wchodzimy z kimś w związek, kieruje nami miłość. Nie ma idealnych związków małżeńskich, ponieważ zawsze występować będą pewne problemy, czy kłótnie. Grunt to potrafić komuś wybaczać, żyć w zgodzie i szczerości ze sobą i swoim partnerem bądź partnerką. Małżeństwo w obecnych czasach jest inaczej postrzegane niż chociażby 50 lat temu. Niekoniecznie bycie mężem i żoną było dla ludzi zawierane czysto z miłości, najczęstszymi powodami był status majątkowy lub po prostu umowa pomiędzy dwoma rodzinami. W ciągu wielu lat z pewnością przysporzyło to wiele bólu dla obojga ludzi, jeżeli faktycznie nie czuli do siebie tego samego. Dziś podchodzenie do wzięcia ślubu jest bardziej świadomą i indywidualną decyzją, lecz nie zawsze. Zdarza się, że ludzie się pobierają ze względu na status finansowy, nazwisko, sławę, wpadkę itp. Najważniejsza i najtrudniejsza kwestia w tym wszystkim jest właśnie świadomość problemu, że żyje się w małżeństwie bez miłości. Jeżeli czujesz, że posiadasz taki problem i nie wiesz co dalej robić, postaram się rozwiązać to niezwykle nurtujące robić, kiedy nie ma uczuć w małżeństwie?Tak naprawdę, to nie ma związku bez miłości i nigdy nie będzie to zdrowa relacja. Nawet jeżeli łączą Was stosunki przyjacielskie, to nie jest to wystarczające, abyście oboje byli szczęśliwi. Ciężko jest przyznać samemu przed sobą, że już się kogoś nie kocha. Czasem może być tak, że jedna osoba dalej żywi jakieś głębsze uczucia wobec drugiej i w tym wypadku najlepszym rozwiązaniem jest odważenie się na szczerą rozmowę. Nic nie pomoże Wam rozwiązać tego problemu, jak właśnie świadomość tego, że jest coś nie tak. Pamiętaj, że związek bez uczuć jest czymś, co nigdy nie będzie Cię w pełni satysfakcjonować, dlatego decyzja o rozwodzie powinna wyjść na światło dzienne. To, że przestaliście się kochać, to przecież nic złego. Jeżeli rozstajecie się w pokojowych warunkach, to nie powinniście mieć do siebie o to pretensji. Ważną kwestią jest wybaczenie sobie wzajemnie. Pamiętaj, że wspólny kredyt, dzieci, czy inne aspekty nie powinny być powodami do tego, aby się dalej męczyć w takiej relacji. Jeżeli posiadacie dzieci i obawiasz się ich reakcji na rozwód, pamiętaj że nigdy nie będą one szczęśliwe, jeżeli ich rodzice nie będą szczęśliwi. Zawsze możecie wspólnie udać się na konsultację do psychologa, aby nikogo nieświadomie nie zranić, tylko podejść do tego świadomość tego, że istnieje szansa, że znajdziesz kogoś, w kim ponownie się zakochasz. Jeżeli mimo wszystko, dalej przeraża Cię decyzja o rozwodzie i rozstaniu, to może oznaczać, że niekoniecznie wygasła między Wami miłość, lecz np. chemia. Warto również rozważyć tę kwestię i jeżeli się zdecydujemy na ratowanie małżeństwa, to tak czy inaczej warto skorzystać z pomocy psychoterapeuty. Pamiętaj, że decyzja powinna być podjęta świadomie i bez pochopnych wniosków. Każdy indywidualnie mierzy się ze swoją moralnością, lecz pamiętaj, że oprócz tego że zaczniesz ranić siebie, to możesz zranić również drugiego człowieka. Nie pozwól, żeby doszło do takich sytuacji, jak np. zdrady, które się często rodzą z takiego typu kryzysów. Obiecując komuś szczerość, należy pamiętać, że warto mierzyć się z prawdą, choćby była tą najgorszą. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł lub korzystasz z mojej wiedzy na swoim blogu lub stronie www to wstaw proszę u siebie link do źródła: Tagi: ⭐ brak miłości w małżeństwie objawy, małżeństwo bez miłości dla dobra dzieci, Małżeństwo bez miłości czy warto, Małżeństwo bez zakochania, ożeniłem się bez miłości, czy Małżeństwo bez miłości ma sens,O mnie Jestem doświadczoną kobietą, wróżką i numerologiem. Moja sprawność w interpretacji rozkładów kart tarota i uzupełnianie jej numerologią zadziwia często nawet mnie, stąd pewnie tak spore zainteresowanie moimi wróżbami. Oprócz wiedzy teoretycznej i praktycznej, wykazuję się również szczerością w moich wróżbach, dlatego masz pewność, że powiem Ci zawsze to co pokazały mi karty a nie to,co chcesz usłyszeć Zawsze stawiam na szczerość i prawdę rozkładając karty, ponieważ to zawsze popłaca. Więcej o mnie przeczytacie Państwo tutaj: o mnie W przypadku zainteresowania moimi wróżbami proszę o kontakt pod tym adresem e-mail: wrozka@ Lub za pomocą formularza kontaktowego na stronie zamów wróżbę. Pozdrawiam o mnie “Witam Pani Otylio, bardzo dziekuje za wrozbe. Wiem, ze jak Pani pisala wrozba nie jest wyrocznia, i ze to my sami ksztaltujemy ostatecznie nasz los. To bardzo madre slowa. Dlatego niezaleznie od wrozby bede usilowal, wplynac na swoj los, majac jednak na uwadze wlasne mozliwosci i nie przekraczajac ich na sile. Przyznam, ze nie bardzo wczesniej wierzylem w tego rodzaju przepowiednie, ale to, co Pani mi przekazala jako wrozbe z przeszlosci, majac tylko te dane, ktore podalem, wprawilo mnie w konsternacje. Wiele spraw sie potwierdzilo, dlatego z tym wieksza uwaga bede sledzil przyszlosc i jej potwierdzenie we wrozbie. Jeszcze raz bardzo dziekuje i pozdrawiam. ” Pan Bogusław “Dobry wieczór Pani, bardzo serdecznie pozdrawiam i przesylam podziękowanie za tak wyczerpujące informacje. Jest Pani niesamowita. Myślę, że pomoże mi to w podejmowaniu nastepnyvh decyzji. Z czystym sumieniem polecę Pani usługi moim koleżankom. Nie do końca wierzyłam, że można wirtualnie postawić mnie Tarota. Większość faktów zgadza się.” Pani Jolanta "Dziękuję za wróżbę. Trochę mnie uspokoiła i utwierdziła w słuszności podjętych decyzji." Pani Małgorzata KLIKNIJ, aby zobaczyć wszystkie opinie

To brak trudności w małżeństwie byłby podejrzany. Podsumowując te rozważania należy stwierdzić, że trudności są elementem występującym w każdym normalnie rozwijającym się małżeństwie, a wynikają głównie ze specyfiki małżeństwa. Istnieje powszechne przekonanie, że trudności dotyczą tylko początkowego okresu

Dzień dobry Pani, Z mojej strony chcę Pani powiedzieć, że miała i ma Pani prawo dzielenia się swoimi doświadczeniami, obawami, wątpliwościami, z bliskimi zaufanymi osobami. Nie ma nic gorszego dla umysłu i zdrowia psychicznego, jak brak takiej rozmowy. Odnośnie zachowania Pani męża oraz wątku "włamania" do FB, to mąż mocno naruszył Pani wolność osobistą, czego jest Pani świadoma, za słowami Pani: "... nie mial tez prawa sie wlamac na mojego fb i czytac... .". Byłby to jeden z obszarów do wzięcia "pod lupę" w Państwa relacji małżeńskiej oraz tego, co tak naprawdę jest źródłem zasygnalizowanych przez Panią zachowań Pani męża? Relacja partnerska jest relacją wymagającą nieustannej pracy obojga partnerów, umiejętnej komunikacji oraz wzajemnego odpowiadania na potrzeby/pragnienia partnera. Zapytała Pani o radę. Myślę, że warto byłoby rozważyć terapię małżeńską Ważne jest to, co czy bylibyście Państwo gotowi i otwarci na taką pracę terapeutyczną? Pracuję z parami/małżeństwami via Skype, zapraszam serdecznie. Z życzeniami dla Państwa pozytywnych zmian i radości, @ tel. 502 749 605
To, czego brak w tym obrazie to wizja kobiety- jej tożsamości, potrzeb, pragnień, siły. W konsekwencji kobieta bierze na siebie odpowiedzialność za związek i ponosi tego konsekwencje. Najłatwiej to wyobrazić sobie w ten sposób: jeżeli kobieta bierze na siebie 90% odpowiedzialności za dom i rodzinę, to mężczyźnie pozostaje 10%.
Udane związki wymagają pracy i ogromnego zaangażowania obu stron. Jeśli partner wycofuje się z relacji, którą tworzył, staje się obojętny i bierny, wówczas nawet uczucie i zaangażowanie drugiej strony nie naprawi kryzysowej sytuacji. Długotrwałe, zdrowe relacje bazują na uczuciu i aktywności emocjonalnej obu w małżeństwie nie zawsze oznacza coś złego. Warto uznać go za wyzwanie i etap przejściowy do czegoś lepszego. Załamania w związku są konieczne, by mógł on ewoluować, dzięki nim staje się trwalszy, głębszy i bardziej satysfakcjonujący. Kiedy najczęściej pojawiaj się kryzys?Trudności w związku pojawiają się zazwyczaj w chwili, gdy partnerzy znajdują się w nowej sytuacji. Dzieje się tak, gdy zaczynają wspólnie mieszkać lub gdy rodzina się powiększa – pojawiają się dzieci, nowe obowiązki. Co ciekawe małżeństwa często przeżywają kryzysy, gdy dzieci idą do szkoły, potem na studia i wreszcie wyprowadzają się z domu. Kiedy znowu po wielu latach partnerzy mają dom tylko dla siebie, mają niepowtarzalną okazję do odnowienia relacji, poznania się na nowo, odnalezienia swoich pasji oraz do poprawy swojego życia pokonać kryzys w małżeństwie?Umiejętność pokonywania trudności małżeńskich jest niezwykle cenna. Należy pracować nad rozwiązywaniem konfliktów już w pierwszych dniach budowania relacji. Wchodząc w dany związek akceptujemy partnera oraz szanujemy wartości, które wyznaje. Nie powinniśmy zmieniać kogoś i dopasowywać do idealnego wzorca, który istnieje wyłącznie w naszej wyobraźni. Ważne jest także, aby partnerzy mogli zaangażować się w związek i we wspólne życie w takim samym stopniu. Jeśli kobieta bierze na siebie większą odpowiedzialność za relację i funkcjonowanie domu, nie pozostawia miejsca mężczyźnie do wykazania się – partner może czuć się niedoceniany i często przybiera wygodną rolę mężczyzny pracującego, który po pracy wypoczywa. Kobieta z kolei czuje się wówczas rozgoryczona, opuszczona i przeciążona obowiązkami i odpowiedzialnością za jakość relacji z partnerem. Pierwszym krokiem do uleczenia związku jest świadomość jego „choroby”. Kiedy małżonkowie rozmawiają o swoich problemach, mówią o oczekiwaniach, o tym, co im przeszkadza w zachowaniu drugiej osoby, ale bez piętnowania i osądzania, wówczas strony mają duże szanse na osiągnięcie porozumienia. Jeśli jednak małżeństwo ma trudności z komunikacją warto udać się do terapeuty, który pomoże znaleźć realny problem kryzysu i wspólnie z partnerami rozwiązać oczyszcza atmosferę, nie warto jej unikać. Starcia w małżeństwie muszą mieć miejsce, jednakże powinny one odbywać się na odpowiednim poziomie, bez wyzwisk i poniżania adwersarza. Należ uczyć się sztuki kompromisu i czasami wyciągnąć rękę na jeszcze według Was jest ważne w tej kwestii? Jakich błędów się wystrzegać, a jakich zasad trzymać?
Brak miłości w małżeństwie może być trudnym doświadczeniem, które wpływa na relacje między partnerami. Wiele osób zastanawia się, jak rozpoznać objawy tego problemu i jak sobie z nim poradzić.
Czasami nawet w najbardziej udanym małżeństwie, pewne sygnały wysyłane przez ukochaną osobę mogą sugerować, że Wasze partnerstwo przechodzi trudności. Wystarczy, że jednej ze stron zaczyna czuć, że coś nie gra i związek stoi na granicy rozstania. Oczywiście, każda relacja przechodzi swoje chwile załamania i wcale nie oznacza, że to jest powód do jej zakończenia. Kryzys w związku pojawia się wtedy, kiedy kłótnie i nieporozumienia zdarzają się bardzo często i z czasem przestaje nam zależeć na ukochanej osobie. Jeśli oboje czujecie, że Wasza relacja przeżywa kryzys, warto zastanowić się na jego powodem. Co sprawia, że zaczynają pojawiać się problemy w związku i jak je rozwiązać? Oto kilka wskazówek, aby uratować swoją relację z osobą, na której nam zależy. Nierówne traktowanie i poczucie wyższości jednej ze stron Ważne w związku jest równe zaangażowanie i traktowanie siebie nawzajem. Bardzo często zdarza się, że jedna ze stron zdecydowanie bardziej angażuje się w związek oraz wkłada więcej wysiłku, aby go utrzymać. Jeśli takowa sytuacja się nie zmienia, nie wróży to dobrej przyszłości związkowi. Nierówne zaangażowanie w związek na polu emocjonalnym powoduje frustrację zwłaszcza ze strony osoby bardziej przywiązanej. Warto porozmawiać z drugą osobą, na temat tego, czy równo poświęcacie się związkowi oraz, czy oddajecie sobie tyle atencji, ile oboje potrzebujecie. Warto również zauważyć, czy w waszym związku jedna ze stron nie czuje pewnego rodzaju wyższości. Takie poczucie jest niezwykle krzywdzące dla partnera lub partnerki oraz zaburza jego poczucie wartości, które zdecydowanie trudno jest odbudować. Brak czasu i szacunku Jedno z najważniejszych wartości w związku jest wzajemny szacunek i poświęcanie drugiej osobie czasu. Żadne wielkie prezenty i skarby nie oddają tego samego jak poczucie, że ktoś nas szanuje i chce spędzać z nami dużo czasu. Jeżeli w waszym związku brakuje czasu na długie rozmowy, seks, randki i wyjazdy, warto zastanowić się, czy wasza relacja idzie w dobrą stronę oraz, czy każdemu do odpowiada. Podstawą zbudowania dobrego związku jest budowanie emocjonalnej, wzajemnej więzi. W trwałej relacji bardzo ważny jest szacunek. Możecie nie zgadzać się w wielu kwestiach, notorycznie się kłócić, aczkolwiek zawsze powinniście się szanować. Brak zaufania i szacunku to najczęstszy powód do rozstania. Nawigacja wpisu
Brak pożycia intymnego to jedna z najczęstszych przyczyn rozwodów w naszym kraju. Sfera seksualna nieodłącznie wiąże się obustronnie z innymi aspektami małżeństwa. Zdarza się bowiem, że za brak bliskości w małżeństwie odpowiadają częste kłótnie, niedomówienia oraz brak czasu w związku.
Kryzys prędzej czy później dopadnie każdy związek. Niezależnie od tego, czy jesteście ze sobą kilka lat czy macie kilkudziesięcioletni staż i w Waszej relacji będą pojawiać się momenty zwrotne, bo tym właśnie jest kryzys. Od Waszej postawy ostatecznie będzie zależeć, czy wyjdziecie z nich obronną ręką. Co może być źródłem kryzysu w małżeństwie oraz jak i czy w ogóle da się uratować małżeństwo po kryzysie? Rodzaje kryzysów Słowo „kryzys” pochodzi od greckiego określenia „krino”, które oznacza „punkt zwrotny, przełomowy; moment rozstrzygający; jakościową zmianę układu lub w układzie”. Najkrócej rzecz ujmując, kryzys jest nie tylko trudnością, zagrożeniem czy walką, ale także szansą na to, że wreszcie coś, co nam utrudniało życie, zmieni się na lepsze. W kontekście kryzysów małżeńskich warto zwrócić uwagę na trzy typy kryzysów, zależnych od miejsca usytuowania przyczyny: kryzys małżeństwa wywołany kryzysami indywidualnymi osób tworzących małżeństwo, kryzys wynikający z dynamicznego charakteru małżeństwa, kryzys wywołany zaburzeniem relacji zewnętrznych małżeństwa. Inny znany podział kryzysów w małżeństwie, niejako koresponduje z powyższymi i dzieli je następująco: kryzys w pierwszych 3 latach małżeństwa – to pierwszy kryzys, z którym borykają się młodzi małżonkowie. Nagle do głosu zaczyna dochodzić codzienna rutyna, partnerzy odkrywają, że druga osoba nie jest taka, jak sobie ją wyobrażaliśmy. To, co do tej pory nam nie przeszkadzało, np. pewne wypowiedzi czy styl bycia męża czy żony, teraz staje się powodem napięć. kryzys w związku przez pojawienie się pierwszego dziecka oraz kolejnych – dla każdego świeżo upieczonego rodzica, pojawienie się dziecka wiąże się z emocjami. Kryzys dotyka zwłaszcza tych związków, które nie planowały potomstwa. Dziecko zupełnie zależne od opiekunów, potrzebuje ich całkowitej troski i oddania, przez co wiele osób musi swoje plany zawodowe czy pasje przesunąć na drugi plan. Gdy odpowiedzialność za wychowanie dzieci jest przenoszona tylko na jedną osobę, może dojść do jeszcze większego kryzysu. kryzys z powodu niemożności posiadania dzieci lub rozbieżności zdań związanych z posiadaniem potomstwa – nierzadko trudności z zajściem w ciążę partnerki, mogą być przyczyną pojawienia się problemów w małżeństwie. Niestety, wielu partnerów ma także rozbieżne zdania związane z posiadaniem potomstwa, a mimo to wiąże się na stałe z osobami, które mają inne spojrzenie na ten temat. W takim związku jedna i druga osoba może czuć się nieszczęśliwa. W kwestii chęci posiadania lub nieposiadania dziecka nie ma miejsca na kompromis i osoby decydujące się na małżeństwo powinny być tu raczej jednomyślne, to zaoszczędzi im wiele bólu w przyszłości. kryzys z powodu straty – mogą to być problemy finansowe, utrata domu z powodu niespłaconego kredytu czy kwestie związane ze śmiercią dziecka. kryzys z powodu emigracji – jeżeli małżeństwo żyje na odległość, ponieważ jedna osoba w związku np. pracuje lub studiuje za granicą albo para żyje na odległość może to powodować problemy, ponieważ obie strony czują, że nie ma męża czy żony przy nich na co dzień. Pojawiają się przez to problemy z komunikacją czy nawet brak tematów do rozmów w związku. kryzys wieku średniego w małżeństwie – praktycznie każda osoba w wieku średnim może przeżywać tego rodzaju kryzys. Uświadamia sobie, że w zasadzie pół życia ma najprawdopodobniej za sobą. Pojawiają się niezaspokojone potrzeby oraz przypominają o sobie niezrealizowane marzenia. Tym bardziej, że dzieci są już na tyle duże, że mogą już same zająć się sobą i wolny czas można teraz poświęcić sobie, pojawia się chęć porównywania dotychczasowych osiągnięć czy testowanie, na ile jesteśmy atrakcyjni dla innych osób. kryzys wywołany opuszczeniem rodziny przez dziecko – gdy dzieci dorastają, zaczynają się usamodzielniać, naturalnym etapem jest ich wyprowadzka. Dla wielu rodziców to trudny czas, pojawia się kryzys pustego gniazda, gdy mąż i żona odkrywają, że nie mają wspólnych tematów oprócz opieki nad dziećmi. Niektóre kobiety zauważają wówczas, że: „mąż ze mną nie rozmawia”, mężczyźni również czują się opuszczeni przez żony, odczuwają oni, że pojawia się milczenie w związku albo długie kłótnie. kryzys w związku ze zdradą – niejednokrotnie zdrada może być zarówno przyczyną wystąpienia kryzysu, jak i jedną z jego oznak, tzn. od dawna działo się źle pomiędzy małżonkami, ale żaden nie powiedział tego głośno i sposobem na rozładowanie złych emocji była zdrada, której oczywiście nie można usprawiedliwiać problemami w małżeństwie. Bez wątpienia jednak niektóre osoby mogą tak uciekać od rozwiązania trudności. Przyczyny kryzysu w małżeństwie (oznaki) Kryzys w małżeństwie nie pojawia się nagle. Zwykle przez wiele miesięcy druga osoba może wysyłać nam sygnały, że coś jest nie tak. Oznaki kryzysu pojawiają się na poziomie psychologicznym, kiedy partner obwinia o wszystko, występują ciągłe kłótnie w związku, a także emocjonalnym, gdy brak bliskości w związku. Tego rodzaju trudności mogą skutkować brakiem seksu w związku. Co więcej, rezygnacja ze współżycia sama w sobie może być również oznaką, że w konkretnym małżeństwie nie dzieje się dobrze. Małżonkowie nierzadko w czasie kryzysu uciekają w hobby czy w pracę. Rzadziej bywają w domu, chcąc uniknąć konfrontacji z drugą osobą. Mają trudności w nawiązaniu rozmowy lub są przekonani, że tylko ich pomysł na rozwiązanie problemu jest konstruktywny. Natomiast propozycje drugiej strony są, delikatnie mówiąc, nietrafione. Czy to brak miłości w małżeństwie, a może po prostu kryzys? Niekiedy może on objawiać się także poczuciem nudy, wypalenia. Małżeństwem w kryzysie może być także taki związek bez kłótni. Obie strony wolą wycofać się do swojego świata, ponieważ wiedzą, że nie dogadają się z partnerem. Brak kłótni może wskazywać też, że drugiemu człowiekowi nie zależy już na współmałżonku. Chodzi tu oczywiście o konstruktywną kłótnię, a nie atakowanie bliskiej osoby. Należy pamiętać, że złość, niechęć, pretensje wobec partnera nie są nigdy wytłumaczeniem dla przemocy psychicznej, fizycznej czy ekonomicznej. Brak szacunku w związku może spowodować jedynie zaostrzenie konfliktu. Ratowanie i naprawa małżeństwa po kryzysie – możliwe rozwiązania Jak ratować małżeństwo po kryzysie? Najpierw trzeba zażegnać konflikt, a więc porozmawiać bez emocji o tym, co było przyczyną kryzysu, a następnie ustalić, jak dojrzali ludzie sposoby wyjścia z tego rodzaju trudności. Ciągłe powtarzanie starych utartych sposobów działania, może co najwyżej doprowadzić do rozstania. Nie wiesz, jak naprawić małżeństwo? Partnerzy muszą poczuć się wzajemnie odpowiedzialni za związek. Warto także skorzystać z pomocy terapeuty par, który doradzi, co można zrobić, by zażegnać kryzys. Brak czułości w małżeństwie czy trudności z rozmową można zażegnać, gdy obie strony chcą walczyć o siebie. Kiedy nie warto ratować małżeństwa? Jest kilka takich sytuacji, które wskazują na rozpad małżeństwa oznaki mogą być mniej lub bardziej subtelne. Przede wszystkim, gdy jedna albo dwie osoby nie chcą dojść do porozumienia, gdy np. dawna zdrada jest tak bolesna, że wraca przy okazji mniejszych problemów i pojawia się myśl „nie mogę patrzeć na męża lub żonę”, gdy małżonek zachowuje się w sposób poniżający drugą osobę, stosuje przemoc fizyczną lub psychiczną albo nieustannie oszukuje. Nierzadko kryzys może być po prostu etapem rozpadu związku, którego nie da się już zatrzymać. Czasem dochodzimy do takiego momentu w małżeństwie, gdy czujemy, że już nam nie po drodze z drugą osobą. Rozmijamy się w planach, marzeniach, przestajemy kochać i to chyba jest dobry moment, by pozwolić – chociażby w imię dobrze spędzonych lat – być drugiej osobie szczęśliwą. Być może chwilowe rozstanie sprawi, że zatęsknimy za byłym mężem lub byłą żoną i wówczas damy sobie jeszcze jedną szansę. Tylko szczerość, szacunek i empatia mogą zapewnić małżeństwu przetrwanie. Należy jednak pamiętać, by nie skreślać związku tylko dlatego, że weszliśmy właśnie w fazę kryzysu. Rozstanie powinno być ostatecznym rozwiązaniem, gdy inne zawodzą, a my nadal czujemy się nieszczęśliwi i przytłoczeni. Kryzys daje szansę na zbudowanie lepszego związku, warto skorzystać z tej możliwości. Bibliografia: M. Braun-Gałkowska, Psychospołeczne uwarunkowania powodzenia małżeństwa, Roczniki nauk społecznych, Tom 4, W. Szewczyk, Terapia małżonków zagrożonych kryzysem według modelu „pięciu kroków” K. Węgłowska-Rzepa, „Przetrwać razem” – małżeństwo z perspektywy analitycznej K. Wojaczek, Małżeństwo w kryzysie?, Sympozjum Rok XIV 2010, nr 1(19), s. 133-153, Zdrada emocjonalna to dzielenie intymności z kimś trzecim, to brak lojalności wobec oficjalnego partnera, złamanie zasady poufności, wyjście poza ramy związku oraz powielanie z wyjątkiem seksu, tego, co wyjątkowe. Opisana powyżej sytuacja może charakteryzować również przyjaźń łączącą kobietę i mężczyznę, ale tej
post archiwalny Jeśli szukacie jedynej i właściwej recepty na to, jak w ciągu jednego dnia wskrzesić Wasz związek, który po urodzeniu dziecka wszedł w fazę uśpienia albo w fazę rzucania mieczami, to nie znajdziecie tutaj na to recepty. Jeśli myślicie, że podam Wam jak na tacy sposób na to, jak sprawić, aby obudzić w Was pokłady energii, czułości, seksu i miłości, to możecie właśnie w tym momencie przestać czytać ten post, bo ja ani nie jestem psychologiem, ani seksuologiem ani też nie mam mocy sprawczych, aby cokolwiek zmienić o 180 stopni. Jedyne co mogę zrobić, to opowiedzieć Wam odrobinę mojej historii związku i zasiać w Was ziarno nadziei, w pewnym sensie zainspirować Was i zmotywować do działania. Bo najgorszą rzeczą, jaką można zrobić, kiedy zauważymy jakieś sygnały a codzienność wgniata nas do parteru, to robić dosłowne NIC. Czyli spocząć na związkowych laurach i myśleć, że to samo minie, albo nadejdą kiedyś lepsze czasy, albo o zgrozo taka jest kolej rzeczy, że najpierw są motylki a następnie przychodzi moment kolokwialnego wqrwienia albo obojętności wobec partnera. Poprzez „kryzys w związku” „ratowanie małżeństwa” nie mam na myśli w dzisiejszym poście zdrady, braku miłości czy obojętności i totalnego wdupiemania. Dzisiaj skupię się raczej na etapie, przez który prawdopodobnie przechodzi większość par zderzających się z narodzinami dziecka a codzienność daje im w dupę. Na tyle daje im w dupę, że jakikolwiek czas spędzany razem jest w towarzystwie dzieci, a wieczorami myślą oni wyłącznie o spaniu, bo rzeczywistość wyżyma ich jak starą gąbkę. Natomiast kontakty z partnerem są ograniczone do minimum, a jeśli do nich w ogóle dochodzi, to zazwyczaj kończą się kłótnią o byle pierdołę. #StoryOfMyLife Opowiem Wam odrobinę o nas, aby przybliżyć Wam obraz sytuacji. Należymy do bardzo kochających się par. Naszym problem nie był nigdy brak miłości, a zmęczenie codziennością. Brak czasu dla nas jako pary i brak innej perspektywy niż towarzystwo naszych dzieci. Jedni zaraz powiedzą: „Hola, hola! Dzieciaczki powinny być całym naszym światem! Nie przesadzasz? Związek teraz musi zejść na boczny tor!” No właśnie żadne kur..a „Hola, hola!” i żaden „boczny tor”. Bez naoliwionego i rozumiejącego się związku raczej trudno będzie o harmonię w rodzinie. Wracając do naszej sytuacji – oboje z moim M. sporo pracujemy, nie mamy rodziny na podorędziu gotowej w każdej chwili pomóc i do tej pory wydawało nam się, że tak było, jest i zawsze musi być, że jesteśmy samowystarczalni. Doszliśmy do punktu, w którym kładliśmy dzieci spać (klasyczne przykłady high need babies, totalnie wyczerpujące egzemplarze ;-)) i zasypialiśmy razem z nimi. A rano rosła nasza wewnętrzna frustracja spowodowana tym, że nie ma tej naszej dawnej intymności, tych rozmów wieczornych, tego wszystko co było i scalało, dawało energię kiedyś. Nie było czasu pogadać jak kochająca kobieta z kochającym mężczyzną. Nie było czasu usiąść i spróbować pokazać partnerowi, że tak dłużej już nie da się być w szczęśliwym związku. Ja należą do osób, które niezmiennie uważają, że podstawą w związku jest dialog, a tutaj nie było czasu nawet na spokojną rozmowę w cztery oczy z moim Mężem [tak, wiem że niektórzy czepiają się tej dużej litery w tym słowie przeze mnie pisanym – to nie mój problem. Dla mnie to zawsze będzie duże „M” i tyle w temacie]. Pod koniec 2016 roku doszliśmy do ściany i uznaliśmy, że dłużej tak być nie może. Że czas to zmienić, bo zarżniemy się fizycznie, psychicznie i przestaniemy patrzeć na siebie jak na przyjaciół i kochanków, a zaczniemy szukać w tej całej sytuacji dziury w całym obwiniając siebie nawzajem o to, że nie mamy czasu nawet przytulić się w ciszy i spokoju. Pewnego dnia mój Mąż wpadł na pewien pomysł, który wydawał mi się być zupełnie nie do zrealizowania. Myślałam, że to rozwiązanie będzie kosztowało majątek, to po pierwsze. Po drugie nie sądziłam, że nasze dzieci zaadaptują się do tej sytuacji. A po trzecie, nie wierzyłam, że uda nam się znaleźć taką osobę, która sprosta naszym wymaganiom. Jakie to było rozwiązanie? Postanowiliśmy poszukać osoby, która bez łaski, bez proszenia, łaszenia z chęcią raz na 1-2 tygodni wpadnie do nas i zaopiekuje się naszymi dziećmi, a my w tym czasie wyfruniemy z domu jak za dawnych lat. I udało się! Trafiliśmy na osobę, która z największą ochotą i za standardowym wynagrodzeniem, zajmuje się naszą dwójką, a my idziemy w długą! Raz na tydzień wieczorową porą wychodzimy z moim Mężem z domu i zostawiamy nasze dzieci z kimś, kto wypełnia ich czas po brzegi świetną zabawą i ciepłem, dając nam wtedy godzinę czy dwie TYLKO dla nas! Nie wierzyłam, że to się uda, tymczasem wystarczyło popytać znajomych i zacząć działać, czyli znaleźć kogoś, kto z przyjemnością przyjdzie zająć się naszymi dziećmi, zarobi parę groszy a nam da wolne! Ktoś zaraz się obruszy, że to kosztuje! Tak, kosztuje. Wszystko kosztuje! Jeśli posiadamy samochód, to go serwisujemy! Wymieniamy olej, tankujemy, po to, by służył nam jak najdłużej. Czy przypadkiem związek nasz nie jest właśnie takim samochodem, który potrzebuje czasami serwisowania, holowania i tankowania? To właśnie te wspólne wieczory, które fundujemy sobie od kilku tygodni sprawiły, że ponownie patrzymy na siebie jak na parę kochanków (nie, nie boję się tego słowa, bo mam tutaj na myśli jego pozytywne znaczenie), jak na kogoś z kim można pogadać, pośmiać się, złapać za rękę, wypić lampkę winę i obgadać dzień bez wrzasków i łapania za nogawkę! Nie ukrywam, że poczyniliśmy najlepszą inwestycją ostatnich lat, inwestycję w nasz związek! Choćbym miała posprzedawać wszystkie moje książki i ulubione płaszcze, by móc cieszyć się tymi wieczorami, to zrobię to! Cieszę się, że mój Mąż był głównym motywatorem, bo mnie wydawało się to na początku nie do zrealizowania. Jakaś taka wewnętrzna matczyna blokada i durne poczucie winy mówiło mi, że to się nie uda. Przechodzicie kryzys w związku, chciecie ratować Wasze małżeństwo i wydaje Wam się, że doszliście już do ściany? Frustracja goni frustrację, kłótnia goni kłótnie. Obwiniacie się o byle pierdoły i szukacie dziury w całym nie potrafiąc podać sobie ręki, a wieczorami padacie na twarz, bo Wasze dzieci skutecznie wypompowują z Was energię? Działajcie! Nie myślcie, że to samo minie, bo to prawdopodobnie będzie się tylko nasilać. A jak jest u nas teraz? Czy to coś dało? Odżyliśmy! My wręcz wybiegamy z domu, kiedy przychodzi ten jeden dzień w tygodniu i te dwie godziny, które spędzamy tylko ze sobą! Randka z mężem? Można? Można! ;-) A nawet trzeba!
Relacja dwojga ludzi powinna polegać na tym, że oboje wkładają w nią po 50 proc. w każdym obszarze – od uniesień w sypialni po czyszczenie toalety. To dotyczy także seksu. Jeżeli potraktujemy go jako element bliskości, troszczyć się o niego powinniśmy obydwoje, tak jak obydwoje jesteśmy odpowiedzialni za brak seksu w małżeństwie. Tylko w 2018 r. odnotowano w naszym kraju ponad 65 tys. rozwodów. Czy jednak każdy z nich był koniecznością? Czy rozpadu małżeństwa da się uniknąć? Pewnie wiele osób zadaje sobie takie pytania. Są tacy, którzy uważają, że związek należy ratować za wszelką cenę, inni powiedzą – „nic na siłę”. A jak to jest w praktyce i w czym może pomóc terapia małżeńska prowadzona przez wykwalifikowanego psychologa? Na ten temat rozmawiamy z Monika Dragunajtys-Sudoł, psychologiem w Centrum Medycznym Damiana. Życie w związku należy podzielić na kilka faz czy etapów. Początek znajomości to czas fascynacji, miłosnych uniesień i postrzegania się przez pryzmat różowych okularów. Zakochani idealizują obraz siebie, nie widzą swoich wad, a uczucie ekscytacji i związanego z nim pobudzenia utożsamiane z miłością jest podtrzymywane przez różne symbole. Różne typy miłości, która ewoluuje na przestrzeni czasu, charakteryzują się zmiennymi proporcjami namiętności, zaufania i oddania. Tak, jak zmienia się charakter i znaczenie relacji, tak samo zmieniają potrzeby, cele i wartości osób będących w związku. Pojawia się rutyna, troski, obowiązki, które czasem skutecznie potrafią ujarzmić spontaniczność i latające w brzuchu motyle. Wiele par z czasem zaczyna dostrzegać, że więcej je dzieli niż łączy, że nie radzą sobie ze wspólnym pokonywaniem problemów, że mają rozbieżne cele. Wtedy pojawiają się nieporozumienia, od których już tylko krok do kryzysu. Nie przegap sygnałów Przyczyn kryzysu w związku może być wiele. Nie istnieje tu jeden schemat, który możemy przełożyć na wszystkie zmagające się z problemami małżeństwa. Jako najczęstszą przyczynę rozwodu wskazuje się niezgodność charakterów. Małżonkowie wskazują jako problem brak porozumienia, problemy osobowościowe, konflikt wartości i konflikty ról czy problemy emocjonalne. Ważne jest jednak, by nie przegapić pojawiających się po drodze oznak, że coś zaczyna się „psuć”, jak np. że przestajemy ze sobą rozmawiać, a każdy dzień zaczyna się i kończy kłótnią, brakuje nam zrozumienia i większość czasu spędzamy osobno. – Małżonkowie z czasem częściej w negatywny, wybiórczy sposób interpretują zachowania męża czy żony, przypisując im złe zamiary. Zdarza się, że częściej widzą to, co niemiłe i nieprzyjemne niż miłe. Częstym błędem w podejściu do kryzysu jest to, że winą obarczamy naszego partnera. Łatwiej jest nam przenieść odpowiedzialność za problemy na drugą osobę. Jednak naprawdę rzadko zdarza się, że sprawa jest tak prosta. Najczęściej oboje mają sobie wzajemnie coś do zarzucenia, czegoś im w związku brakuje, przestaje satysfakcjonować. Na początku trzeba wykonać bardzo proste zadanie – zastanowić się, dlaczego do danych sytuacji doszło – choćby zdrada jest zazwyczaj sygnałem, że problem pojawił się już wcześniej, ale zabrakło rozmowy czy podjęcia próby rozwiązania problemu. Warto przy tym zwrócić uwagę na naturalne rozbieżności w stylach mówienia kobiet i mężczyzn, które wraz ze stereotypami i nadawanym symbolicznym nieraz znaczeniom komunikacji w związku stymulują lub pogłębiają konflikt. Dla przykładu: kobiety mówiąc o problemach oczekują wsparcia i pocieszenia, podczas gdy mężczyźni traktują tę sytuację jako sygnał do poszukiwania rozwiązań – komentuje psycholog Monika Dragunajtys-Sudoł, psycholog w Centrum Medycznym Damiana. Pogadajmy, czyli gdzie szukać pomocy? W sytuacji, gdy codzienne nieporozumienia uniemożliwiają małżonkom zgodne funkcjonowanie, powodują znaczące cierpienie, konieczne może okazać się poszukanie wsparcia u innych osób. I tak włączają w swoje konflikty osoby bliskie – rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, poszukując w nich sojuszników lub oczekując sposobów rozwiązania trudności. Niejednokrotnie konflikt wówczas eskaluje, rozszerza się i pogłębia oddalając małżonków od siebie. Czasami decydują się na pomoc specjalisty psychologa czy psychoterapeuty. Wyobrażenia dotyczące terapii pary mogą utrudniać zaangażowanie się w nią lub rozczarowywać, kiedy nie przynosi szybkich i zadowalających efektów. Decydując się na podjęcie terapii małżeńskiej warto wiedzieć, jak ona zazwyczaj przebiega. Oczywiście każdy związek jest inny, zatem podejście terapeuty zwykle jest elastyczne i dostosowane do możliwości potrzeb konkretnej pary. Z reguły współpraca ze specjalistą rozpoczyna się od kilku spotkań zapoznawczych. Najczęściej są to trzy sesje, podczas których psycholog ma czas na poznanie obecnej i przeszłej sytuacji pary, a także ich planów i oczekiwań. To też czas na ustalenie kontraktu i szczegółowe określenie celów. Dopiero potem można przejść do dalszej części procesu. Terapia dla par – jakie niesie korzyści? Na terapię najczęściej zgłaszają się pary stające w obliczu kryzysu lub w przechodzące kryzys. Konflikty, których nie udaje się małżonkom rozwiązać między sobą, często rosną do wielkich rozmiarów, uniemożliwiając im wspólne, zgodne życie. W takiej sytuacji, pary zapominają o uczuciu, które łączyło ich jeszcze jakiś czas temu, a codzienną czułość i miłość zastępują negatywne emocje – złość czy frustracja. – Spotkania ze specjalistą usprawnią wzajemną komunikację i pomogą lepiej zrozumieć siebie nawzajem. Pary stają się wtedy bardziej świadome swoich emocji, reakcji czy potrzeb. Uczą się także znajdowania kompromisów, które są podstawą opartego na zaufaniu i bliskości związku. Współpraca z terapeutą daje szansę na jasną i czytelną komunikację, dzięki czemu małżonkowie w końcu mogą usłyszeć i zrozumieć również oczekiwania i problemy drugiej osoby. Zdarza się, że wiele małżeństw na bieżąco omawia pojawiające się problemy, a mimo to nie udaje im się rozwiązać kłopotów samodzielnie. Schematy myślenia i zachowania w relacji mają tendencję do usztywniania się. Sposoby rozwiązywania problemów, które początkowo mogły w związku pomagać, mogą być na dłuższą metę dezadaptacyjne. Wtedy potrzebne jest neutralne spojrzenie kogoś z zewnątrz, czyli np. terapeuty czy mediatora i zastosowanie innych niż dotychczas stosowane strategii – dodaje Monika Dragunajtys-Sudoł, psycholog w Centrum Medycznym Damiana. Ratowanie małżeństwa za wszelką cenę? Przy zaangażowaniu obojga małżonków zazwyczaj istnieje szansa na pokonanie problemów. Bywa, że w wyniku terapii pary, które jeszcze rok wcześniej chciały się rozejść, teraz na nowo cieszą wspólnym życiem, decydują się na kolejne kroki w związku, np. na powiększenie rodziny. Należy mieć jednak świadomość, że na odbudowanie relacji potrzeba czasu. Musimy postrzegać to jako proces. Tak jak para nie przestała się dogadywać w ciągu kilku dni, tak nie da się ich związku odbudować z dnia na dzień. Pozytywne efekty to wspólna praca terapeuty i obojga zaangażowanych małżonków. – Pamiętajmy, że z czasem zmieniamy się i my, i współmałżonek. Zmieniają się nasze plany, podejście do życia czy oczekiwania. Czasem miłość między dwojgiem ludzi po prostu się zmienia. W niektórych sytuacjach każde z małżonków chce pójść w swoją stronę i nie ma w tym nic złego, o ile obie strony się na to zgadzają. Wtedy naturalną koleją rzeczy jest rozstanie się. Częściej jednak pary, zwłaszcza po uwzględnieniu wpływu rozstania na inne osoby i przebieg rozwoju osobistego, decydują się na podjęcie próby odbudowania relacji. Najczęściej z sukcesem. – puentuje Monika Dragunajtys-Sudoł, psycholog w Centrum Medycznym Damiana. Co ważne, terapia małżeńska to nie są tylko sesje z terapeutą. Główna praca i to na pełen etat jest do wykonania po opuszczeniu gabinetu – w domu, w codziennym życiu. Czytaj też:„Porno oglądają wszyscy i wszędzie". Raper opowiada o swoim uzależnieniu Źródło: Informacje prasowe
\n \n \n kryzys w małżeństwie brak miłości
Zaprzyjaźniając się z innymi mamami możesz zyskać właśnie to, czego potrzebujesz, trochę wolnego dla siebie i przestrzeni dla dziecka. Tworzę taki system wsparcia od paru lat z paroma kobietami i działa wspaniałe, czasem dzieciaki są u koleżanki, czasem u mnie. Każda z nas zyskuje czas dla siebie. Zakochujesz się. Wpadasz po uszy w tę psychozę na tle seksualnym. Świata poza nim nie widzisz. Jest idealny. Tracisz kontakt z rzeczywistością. Jesteś pogrążona w szaleńczych nie możesz jeść, spać, oddychać. W narzeczeństwie wprost pijecie sobie z dziobków. Decydujesz się wyjść za mąż. I myślisz sobie, że sielanka będzie wiecznie trwała. Namiętność między wami osiąga temperaturę lawy wypływającej z wulkanu Etna. Problemy? Jakie problemy? Myślisz sobie „Moje małżeństwo będzie lepsze od związku moich rodziców. Inni mają problemy, kryzysy, ale u nas będzie inaczej” Miesiąc miodowy mija. Układasz sobie z nim życie. Próbujesz dogadać, dopasować. Ścierasz się. Po jakimś czasie rodzi się dziecko. Przychodzi pierwszy kryzys. Ty jesteś ciągle zmęczona i niewyspana i odstawiasz go na bok. On też nie dosypia i złościcie się wzajemnie na siebie o podział obowiązków. A może i przyjść kryzys, związany z faktem, że dziecko w ogóle nie chce przyjść i nikt cię przed tym nie ostrzegł. Pierwszy i drugi kryzys w małżeństwie Załóżmy jednak, że w waszej rodzinie pojawi się młody człowiek. Przez kolejne lata będzie was łączyć, sklejać. Przedszkole, sprawy okołoszkolne, wywiadówki. Ale nadjedzie czas gdy wyfrunie z gniazda. Nadejdzie ten dzień, w którym zostaniesz tylko z mężem… I co? O czym z nim rozmawiać? Nie wiem czy utożsamiasz się z tym co napisałam. Być może jesteś na którymś etapie swojego związku… Być może przezywacie kryzys, który pojawił się w innym momencie życia niż wskazany przeze mnie... Czerwona lampka jednam powinna zapalić ci się w głowie gdy zauważysz, że co do tej pory dobrze działało, przestaje funkcjonować. Coraz częściej się kłócisz z mężem, obrażacie się wzajemnie, odsuwacie się od siebie i nie próbujecie o tym rozmawiać. Coraz częściej dochodzi do awantur i najczęściej o drobnostki. Skąd bierze się kryzys w małżeństwie? Zapytasz może dlaczego dochodzi do kryzysów w relacji? Przede wszystkim dlatego, że mało kto wstępując w związek małżeński jest świadomym tego, że miłość jest ciężką pracą. Miłość wymaga dyscypliny, koncentracji, cierpliwości, wiary i przezwyciężenia narcyzmu. Ludzie też nie zdają sobie z tego sprawy, że miłość przechodzi różne etapy. Myślą, że jeśli namiętność wygaśnie, to następuje koniec wszystkiego. Niemniej jednak, w stałej, dobrej relacji namiętność z czasem powinna się przekształcić w intymność, bliskość. To fundament związku, ale też nie wykluczający super pożycia łóżkowego. View this post on Instagram 🌟Wiesz co, mam wrażenie, że niektórzy po przeczytaniu jednego z rozdziałów mojej książki odkrywają Amerykę! Jest w niej rozdział poświęcony poszczególnym fazom miłości, związku. Piszę, że w związku jest najpierw zakochanie, czyli ostra psychoza na tle seksualnym, jest namiętność pożądanie a później jeśli ludzie dobrze pokierują tą relacją, stworzą małżeństwo, to powstanie między nimi miłość. 🌟Tyle, że nawet w miłości namiętność wygasa. No ale jak to, pytają czasem osoby zdziwione faktem, że nie pożądają już męża/żony tak jak kiedyś???? Ano tak to. Nic nie może przecież wiecznie trwać. Mówili Ci o tym rodzice? Uczyli Cię tego w szkole? Pewnie nie bo w szkole nie uczy się o budowaniu relacji a to klucz do dobrostanu człowieka! ——————— 🌟Ale nie martw się! W stałym związku masz inną oręż do dyspozycji. Nawet lepszą, bo trwalszą. Przy odrobinie Twojego i partnera wysiłku, namiętność może przekształcić się w intymność, zaanagażowanie. To one mogą się stać fundamentem relacji małżeńskiej. Przy tym można mieć super seks, pożądać, ale już bez namiętności. To jest nawet lepsze niż namiętność. Daje poczucie stabilizacji i świadomość, że razem możecie dużo. Razem możecie zbudować świetny team, rodzinę, firmę rodzinną a także majątek. ———————— 🌟Natomiast są ludzie, którym się ciągle miesza miłość z namiętnością. Kiedy ta pierwsza się koczy a nic innego nie zostało zbudowane, to kończy się i ta druga! Kończy się związek, małżeństwo. 🌟Napisałam KSIĄŻKĘ „Drogę do szczęśliwego związku” aby pomóc Ci/Wam, dać narzędzia zbudować ten pierwszy model, jeśli Wam zależy. A powiem Ci tylko, że jest on cholernie satysfakcjonujący. W której fazie relacji Twojego związku jesteś? Pomyśl sobie o tym na spokojnie. PS. MOJA KSIĄŻKA JESZCZE TYLKO DO JUTRA JEST W PROMOCYJNEJ CENIE DO ZAKUPU (zostało niewiele sztuk) Foto @ #onaion #marriage #marriagecoach #marriagecouple #malzenstwo #mążiżona #jestembojestes #razemnajlepiej #razemnaszczyt #togetherforever #naturelovers #strongbonds #czułość #lovehim❤️ #blessed #classicoutfit #wsparcie #dbajosiebie #samorozwój #purelove❤️#rozwojosobisty #relationship #relationshipmemes #mysoulmate #myhusband A post shared by KasiaNowosielska|Dobre Relacje (@kasia_nowosielska) on Jul 8, 2020 at 11:12pm PDT Warto też wiedzieć, że nawet jeśli zbudowaliście intymność, to kryzys może przyjść. To normalne. Tylko łatwiej będzie go wówczas przejść, wyjść z będzie z niego wyjść gdy związek osiągną pewną dojrzałość. Aby próbować to uczynić nie trzeba tu stosować żadnych tajemnych sztuczek ani magicznych trików. Warto się do siebie rano uśmiechnąć, miło przywitać, powiedzieć ciepłe słowo, że ktoś ładnie wygląda. Po prostu trzeba zacząć rozmawiać ze sobą nie tylko o rzeczach negatywnych, ale aby mówić o sobie też rzeczy pozytywne. Sposoby na wyjście z kryzysu Gdy wracasz do domu po pracy albo widzisz w drzwiach swojego współmałżonka, powiedz mu że cieszysz się na jego widok. To są niby drobne, ale niezwykle ważne rzeczy. A co robią małżonkowie gdy widzą się po pracy? Rozmawiają tak: -Nie zrobiłeś tego… -Ty zawsze… -Ty nigdy… -Znowu, znowu to samo… Kryzys trzeba podjąć a nie przetrwać go. Bo przetrwanie oznacza przeczekanie, stagnację, zamiatanie problemów pod dywan Podjąć kryzys to znaczy: – rozmawiać ze sobą -szukać wspólnych rozwiązań -dogadywać się Nierozwiązany kryzys w małżeństwie pogłębia się, kryzysy się nawarstwiają się a wówczas coraz trudniej jest o porozumienie. Jeśli para nie przepracuje dobrze pierwszego kryzysu związanego z narodzeniem dziecka, później będzie wchodzić coraz głębiej w konflikt a problemy będą eskalować. Narodzenie dziecka jest często najtrudniejszą sytuacją w małżeństwie bo ludzie przechodzą od stanu do bycia w dwójkę do bycia w trójkę. Jeśli dochodzi do tego zmęczenie, nieprzespane noce, brak ochoty na zbliżenia, związek jest nadszarpnięty po tym okresie i blizny słabo się może się pojawić kryzys wieku średniego. W wypadku mężczyzny około czterdziestki. Związany jest on z podsumowaniem swojej drogi zawodowej a trochę później z mniejszą sprawnością seksualną. U kobiet jest on związany z menopauzą. Panie stają się wówczas niepewne swojej dalszej roli w małżeństwie. Nie wiedzą czy będą się dalej podobać mężowi, obawiają się że ten zacznie się rozglądać za młodszą. Zrób najprostszą rzecz-Rozmawiaj! Problem dziś polega na tym, że małżeństwa w ogóle nie rozmawiają ze sobą o tym co jest trudne, co niedomaga w związku. Nie spędzają ze sobą czasu, nie wychodzą na randki bez dzieci i płacą za to ogromną cenę. Płacą za to często rozwodem. Małżonkowie za to rozmawiają o życiu codziennym, ale nie o tym co ich boli, z czym sobie nie radzą. Kryzys w małżeństwie to dla nich temat taboo. Dziś mało kto wchodząc w małżeństwo jest świadom, że to zadanie, które trzeba podejmować każdego dnia. Każda relacja wymaga pracy i wysiłku a przede wszystkim pracy nad sobą i swoimi słabościami Mam wrażenie, że ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać. To jest dość zastanawiające bo przecież teraz szkoli się pracowników w zakresie technik rozmawiania i komunikacji. Wielka szkoda, że tych umiejętności nie przenosi się na życie prywatne. Kasia Nowosielska – Sielski Czas na Ziemi Poczuj się sielsko na moim blogu! Mam nadzieję, iż spodobał Ci się ten wpis. Jeśli chcesz mieć ze mną bardziej osobisty kontakt, możesz pozostać ze mną w bliższym kontakcie. Wyślę Ci od siebie co jakiś czas mój sielski list, który Cię zmotywuje do działania ale i da do myślenia. Chcesz być ze mną w kontakcie? Bo ja bardzo, z Tobą moja Droga Czytelniczko. Wystarczy, że klikniesz niżej. Czeka tam też na Ciebie prezent TAK, ZAPISUJĘ SIĘ – polub stronę Kasia Nowosielska-blog na Facebooku, jest tam sporo wartościowej treści o relacjach– pooglądaj Instagrama przenieś się w mój świat dobrych relacji – nieskończony zbiór moich chwil szczęścia dnia (nie)codziennego! Główna przyczyna, dla której dziecko nie otrzymuje dostatecznie dużo ciepła i miłości, leży w niezdolności rodziców do dawania tych uczuć, spowodowanej ich własną nerwicą. Z moich doświadczeń wynika, że ów brak czułości jest maskowany twierdzeniem rodziców, iż chodzi im wyłącznie o dobro dziecka. Pogłębiający się z roku na rok kryzys współżycia pomiędzy mężczyzną a kobietą jest niewątpliwie także powodem ogromu moralnych cierpień obojga, jak również wynikających stąd rozmaitych chorób i cierpień fizycznych – jeśli nie brać w ogóle pod uwagę cienia rzucanego przez ten stan na losy przyszłych pokoleń. Każda też nauka, czy nawet koncepcja, dająca jakieś nowe naświetlenie tego zawiłego problemu, może spełnić rolę czynnika choć w części uzdrawiającego tę jątrzącą społeczną ranę. Tajemnica płci nie została dotąd przez naukę zgłębiona, ani też w sposób nie pozostawiający wątpliwości wyjaśniona. Pojęcie płci i wynikających z niej stosunków pomiędzy mężczyzną i kobietą – jest wiecznie odmiennym i zawsze tym samym problemem, obejmującym bez wyjątku wszystkie ludzkie istoty, niby jakaś złota a jednocześnie usłana cierniami i raniąca sieć, z której nie ma, zdawało by się, żadnego wyjścia. Bez względu na to, jak dalece nie zajmowałyby ludzi inne zagadnienia życia i jak nie byliby czynni w różnych jego dziedzinach, to jednak skrycie zawsze i wszędzie pochłania ich przede wszystkim miłość i płeć. Już sama przyroda pociąga ludzi w tym kierunku, w celu wypełnienia swego ewolucyjnego zadania. Teraźniejszym bezpośrednim jej celem jest, oczywiście, przedłużenie rasy ludzkiej drogą wychowania coraz to nowych pokoleń, natomiast dalszy, ukryty cel owego pociągania do wzajemnego współżycia ze sobą obu płci – z naukowego punktu widzenia – może znaleźć wytłumaczenie tylko w jeszcze wyższej ewolucji człowieka i ludzkości. Jeśli bowiem człowiek jest istotnie czymś więcej niż zwierzęciem, to niewątpliwie musi on też mieć przed sobą zgoła inną od zwierząt przyszłość. Biorąc nawet dla przykładu darwinowską tezę, że człowiek jest wynikiem historycznego rozwoju przyrody, która – poprzez trzy niższe państwa -doprowadziła swoją ewolucję do poziomu człowieka, słusznym wydaje się mniemanie, iż – pobudzana tym samym prawem – przyroda nie chce zatrzymywać swego postępu na obecnym jego stadium rozwoju, lecz przewiduje lub nieuchronnie dąży do wykształcenia innej, jeszcze doskonalszej formy życia, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. A więc, w myśl tej samej dialektycznej logiki, wykluczającej w dziele ewolucji udział jakiejkolwiek wyższej inteligencji czy niewiadomej rozumnej siły, ów historyczny rozwój przyrody powinien odbywać się niezmiennym postępowym ruchem wciąż wzwyż, wykształcając coraz doskonalsze formy i gradacje życia. Gdyż trudno było by dopuścić możliwość wstecznego działania owego prawa – np. z powrotem do punktu wyjścia… Najżywotniejszą tedy sprawą, jaką ma do rozwiązania współczesna ludzkość, jest sprawa płci. Niekiedy nawet wielkie umysły padają ofiarą nie zharmonizowanych w sobie energii płciowych i prowadzą się do zguby. Nie sięgając nawet do statystyk sądowych, z samej tylko prasy codziennej możemy ocenić rozmiary zachodzących w instytucji małżeństwa i rodzin poważnych, a jednocześnie bardzo niebezpiecznych przemian. Wskutek zmienności i niestałości charakterów obojga płci związki małżeńskie stają się coraz bardziej krótkotrwałe, a rozłamy i rozwody nabierają już niemal masowego charakteru. Częste, nagle wybuchające rozdźwięki i rozejścia dowodzą jak gdyby jakiegoś wyjałowienia czy wyżycia łączących dotychczas małżeństwa uczuć. Stan ten budzi też wśród młodzieży coraz większą niechęć do zakładania rodzin w obawie podobnego ich losu, lecz z kolei prowadzi znów do szerszego i bardziej jawnego praktykowania tzw. wolnej miłości, a więc – jeszcze większego społecznego zła. Na skutek wcześniejszego rozwoju umysłowego i uświadomienia płciowego u dzieci, sprawy miłosne u młodzieży i w małżeństwie nie stanowią już najważniejszego, jak dawniej, zagadnienia. Płeć jest traktowana przeważnie jako środek zaspokojenia potrzeb zmysłowych, a nie jako towarzysz czy towarzyszka dozgonnego życia i uzupełniania się małżonków w potrzebach i obowiązkach życiowych.{mospagebreak} Biorąc pod uwagę, że przez odchylenie się od praw przyrody i jak gdyby wynaturzenie życia człowiek współczesny stał się o wiele słabszy i delikatniejszy niż w ubiegłych czasach, to należało by przyjąć, że i potrzeby płciowe są u niego bardziej ograniczone, a nadużywanie ich łatwo sprowadza różne choroby, zarówno fizyczne jak i psychiczne. Ta nietrwałość małżeństw coraz widoczniej zagraża instytucji rodziny, pogłębiając i zaostrzając w zatrważającym tempie i rozmiarach zarysowany już po pierwszej wojnie światowej kryzys życia rodzinnego. Stan ten wyłania z kolei poważne zagadnienia wychowania dzieci, pozostawianych bez opieki przez rozwijające się stadła małżeńskie. I jeśli nie zostanie powstrzymana fala rozwodowa lub przynajmniej złagodzone jej skutki droga uzupełniania prawa małżeńskiego odpowiednimi rygorami dla obu małżonków, zabezpieczającymi trwałość każdego zawieranego małżeństwa, to należy oczekiwać, że dalszy, nie pohamowany niczem bieg wypadków, nieuchronnie będzie musiał postawić przed państwem problem stworzenia nowej społecznej instytucji w celu zbiorowego wychowywania opuszczonych przez rodziców dzieci. Jednocześnie nietrudno przewidzieć, że taki sposób wychowywania wytworzy oczywiście nowy typ człowieka, być może bardziej przystosowanego do życia kooperatywnego, lecz pojęcie rodziny w dzisiejszym znaczeniu utraci całkowicie swój dotychczasowy charakter, a nawet przestanie istnieć. Wskutek ciągłego podniecania w sposób sztuczny energii seksualnych i zbyt intensywnego wyżywania się we współżyciu płci, człowiek współczesny zakłócił rytm przyrody, czym wytworzył nienaturalne stany i warunki, nie spotykane nigdzie w świecie zwierząt, gdzie nie istnieje problem seksualny. W miarę postępu cywilizacji i kultury zagadnienie to staje się coraz bardziej palące i ważne. Tak często spotykane dziś nienormalne stany psychiczne, powodowane przez strach, gniew, zazdrość i inne ujemne uczucia, przy jednoczesnym nieustannym zwiększaniu pokus i przynęt erotycznych za pomocą mody, książek i prasy romantycznej, obrazów kinowych i sztuk teatralnych, wreszcie alkoholu, wyszukanego i obfitego jedzenia itp. – wszystko to sprzyja przerostowi zmysłowości, podniecenia i skłania do różnych nienaturalnych praktyk, pociągających za sobą nieuchronny wstyd, lęk, obłudę, zawiść, zazdrość, nierzadko dzieciobójstwo, niechęć do życia itp., które z kolei szarpią osobowość człowieka i wywołują w nim różne sprzeczne, a zawsze szkodliwe uczucia. W przeciwieństwie do zwierząt człowiek dzisiejszy nie uznaje okresów wstrzemięźliwości seksualnej – za wyjątkiem tych, do których zmusza go po prostu brak sposobności. Nadmiar seksualnej energii, która – jak wskazuje na to jego zewnętrzna i wewnętrzna /psychiczna/ struktura – miała mu służyć raczej do własnej wyższej ewolucji, jest dziś zużywany niemal wyłącznie na chwilowe rozkosze . A ponieważ ciąża i ewentualne potomstwo przeszkadzają w zaspokajaniu jego wiecznie podnieconej żądzy, człowiek wymyślił różne chemiczne i mechaniczne środki zapobiegające zapłodnieniu, czyniąc w ten sposób z małżeństwa czy z tzw. wolnej miłości rodzaj usankcjonowanej prawem prostytucji. Albowiem opanowanie siebie nie zalicza do środków zapobiegających ciąży. Zdawało by się, że małżeństwo powinno by właśnie uniemożliwić rozwiązłość i rozpustę, a sprzyjać uszlachetnieniu czysto fizycznych instynktów, sprowadzając je niejako do przetworzenia namiętności ciała w namiętność duszy. Bo prawdziwa i głęboka miłość może właśnie tego dokonać. Ofiarami zaś ślepej żądzy bywają zazwyczaj ci, którzy nie kochają naprawdę, a jedynie ulegają popędom seksualnym. Żądza pociąga zawsze za sobą rozczarowania, wyrzuty, żale i gorycze, podczas gdy prawdziwa miłość może być twórczym hamulcem rozwiązłości seksualnej. Niejednemu może się to wydawać sofistyką, zawodnym i pozbawionym podstaw paradoksem, lecz każdy kto sam przeżył taką prawdziwą miłość i zna jej oczyszczającą moc, przyzna, iż jest to prawda.{mospagebreak} Rozpowszechnione dziś tak lekkie traktowanie płci, a nawet skłonność do upatrywania w niej jakiegoś komizmu i lekceważącego igrania nią, takiemu wewnętrznemu przetworzeniu oczywiście nie sprzyjają. Dla człowieka natomiast normalnego i pod tym względem zrównoważonego nie ma w energii płci nic godnego śmiechu i kpin. Rozumie on aż nazbyt dobrze nieuniknioność i niejako losowość wszystkiego co z nią związane. Największą i najcięższą próbą dla człowieka – mającego za jedyny cel swej egzystencji zdążanie ku doskonałości – jest zwycięstwo nad ciałem i jego przyrodzonymi prawami. A oznacza ono wzniesienie się ponad tzw. grzech lub niezrównoważone energie, czyli wzniesienie w duchowość poprzez zrozumienie prawa równowagi w swym życiu i rozwoju. Na nieszczęście – rozwijamy się dziś i rozszerzamy nasze życie przeważnie ku zewnątrz, co zwiększa przepaść pomiędzy naszym działaniem a wartościami wewnętrznymi. Rozwój nasz odbywa się tylko jakby na płaszczyźnie tylko pierwszoplanowego umysłu, natomiast z tym, który leży w głębi naszej ludzkiej istoty, straciliśmy kontakt, zapominając również o niewyczerpanej krynicy mądrości jaką jest serce. Rozwijamy w sobie różne umiejętności kosztem dobroci i współczucia. Zdobywamy wiele rozmaitych wiadomości, ale nie jesteśmy prawdziwie wykształceni, gdyż utraciliśmy zdolność miłości. Całą wiedzę czerpiemy dziś, inaczej mówiąc ze studni gorzkich wód, jaką przedstawia ze swymi pojęciami współczesna umysłowość, a pomijamy dobroczynny i twórczy wpływ miłości. Z punktu widzenia poznanych przez naukę praw przyrody, we wszechświecie istnieją przejawione tylko dwie podstawowe rzeczy: materia i energia. Otóż można by powiedzieć, że miłość jest właśnie jedną z postaci tej energii, która przetwarza i formuje materię, a więc jest czynnikiem łączącym i kształtującym. Wszystkie zaś cząstki wszechświata biorą udział w tym nieustannie dokonującym się procesie tworzenia – podobnie jak ciało nasze jest polem nieświadomych, a nieprzerwanie zachodzących w nim chemicznych procesów – akcji i reakcji. Cóż jest warte wykształcenie, które daje wiedzę o wielu rzeczach, niekiedy mało lub w ogóle nieistotnych, a pomija naukę o stosowaniu tej najważniejszej energii, będącej źródłem uzasadnienia życia człowieka oraz przyczyną wszystkiego co istnieje? Pewien filozof szwedzki powiedział, że człowiek wie, że zjawisko miłości istnieje, lecz w ogóle nie wie, czym miłość jest. A dzieje się tak zapewne dlatego, że miłość jest właśnie środowiskiem, atmosferą, niejako żywiołem, w którym – choć sam nie uświadamia sobie tego – człowiek jest stale pogrążony, w nim trwa, oddycha i żyje – podobnie jak ptak w powietrzu lub jak ryba w wodzie. W czasach Franklina wiedza o zjawiskach elektrycznych ograniczała się, jak wiadomo, do pioruna i tarcia powierzchni. Dziś już powszechnie wiadomo, że elektryczność tai się u podstaw wszelkich zjawisk, a w przyszłości, być może, oczekują nas dalsze odkrycia, które dowiodą, iż to właśnie miłość – aczkolwiek przez większość ludzi nieledwie brana pod uwagę – jest w zasadzie, w takiej czy innej formie, ową poruszającą wszystko energią, zarówno w przyrodzie, jak i we wszelkich postaciach ludzkiego współżycia. Filozofia wschodnia utożsamia energię miłości z życiem: miłość to życie – albowiem wszystko, co powstaje do życia, jest wynikiem działania energii miłości, mającej swoje źródło w Bogu. Nie starajmy się więc nigdy omijać jej lub stronić od niej. Przeciwnie: wychowujmy się w miłości i pozwólmy by ona sama kształtowała nas. Starajmy się zrozumieć, iż miłość jest dla nas zawsze wielką, podstawową nauką, a nie przypadkiem. Mówiąc Bądźcie doskonali, Chrystus wskazywał jednocześnie swoim uczniom, jak można stać się doskonałym w przykazani: To przykazuje wam, abyście się społecznie miłowali.{mospagebreak} Energia płci jest nazbyt wyraźnie przejawiona w całej przyrodzie. Połączenia harmonijne wzajemnie odpowiadających sobie czynników stanowią prawo rozwoju i warunkują prawidłową ewolucję. Prawo to wymaga jednak, by łączenie energii płci odbywało się tylko wówczas, kiedy z właściwych dziedzin bytu spłynie ów przemożny i nieomylny zew, wyrażony w miłości. Stąd też winniśmy starać się o wiele głębiej wnikać i rozumieć samą istotę miłości jako energii twórczej, a wówczas łatwo przekonamy się, że żądza jest prawdziwym Judaszem dla Chrystusa w naszych sercach; jest ona jak gdyby pozostałością wspólności naszej z królestwem zwierząt, a tak zakorzenionej i rozwiniętej przez sztuczne podniety, iż przysłania nam prawdziwą funkcję i zadania płci, która ma nas uszlachetniać i wznosić, a nie poniżać. Nauczmy się rozróżniać żądzę, której chodzi zawsze o własne zadowolenie, od prawdziwej i bezinteresownej miłości, w naturze której leży rozszerzanie się wciąż na cały świat i całe stworzenie. I choć może się nam wydawać, że miłość nasza nie znajduje upragnionego przez naszą osobowość oddźwięku, to jednak jest ona zawsze podobna do promieniowania radu – po prostu przenika niewidzialnie na wskroś i z pewnością nigdy nie chybia w niezbadanych celach. W samej istocie miłości leży też tajemnica uzdrawiania, a w wiedzy miłości tai się wiedza tworzenia. Prawdziwa miłość wprowadzona w czyn zawiera w sobie naukę wzajemnego obcowania i braterskiego współżycia ludzi. Nabożność staje się dziś już przeżytkiem. Bóg nie chce widzieć ludzi co rano i wieczór na kolanach, a w międzyczasie postępujących jak bydlęta. Zapewne Bogu milszy jest człowiek stojący z głową podniesioną i rękami wzniesionymi ku światłu, patrzący badawczo i rozumiejący wszystko widziane. Bóg chciałby widzieć wśród ludzi miłość powszechną, nie dlatego, że jest to cnotą religijną lub uczuciową, lecz po prostu dlatego, że jest to prostym, życiowym, naukowym i stwórczym prawem. Powinniśmy i musimy rozszerzać ciągle swoją świadomość, lecz należy baczyć, by cała istota nasza wzrastała niejako równomiernie, jak gdyby we wszystkich kierunkach jednocześnie. Wewnętrzne i zewnętrzne czynniki powinny się wzajemnie równoważyć, pozostając w odpowiednim do siebie stosunku. Wymaga to oczywiście pewnego wyrobienia charakteru, pewnej moralnej dyscypliny, by zdobyć tym większą wewnętrzną zwartość naszej istoty. A od tego właśnie odeszliśmy na korzyść rozrostu indywidualności i świadomości siebie jako osobowości cielesnej. Istota nasza jest tak złożona i delikatna, tak wąska i niebezpieczna jest linia graniczna pomiędzy rozwojem a rozstrojem, wzlotem i upadkiem, tworzeniem a niszczeniem, iż ta wewnętrzna równowaga jest o każdym czasie i w każdej sytuacji nieskończenie ważna. Lecz chcąc siebie naprawdę poznać trzeba więcej uwagi poświęcać własnym wadom, błędom i przywarom, aniżeli słabostkom innych ludzi, bowiem zmienić i naprawić możemy tylko siebie. Miłość romantyczna wedle dawnych pojęć należy już dziś do przeszłości. Swoboda, szczerość i ogólnie przyjęta trzeźwość w stosunkach pomiędzy młodzieżą obojga płci, byłaby niewątpliwie także zjawiskiem dodatnim, gdyby istniało przy tym właściwe pojmowanie wśród młodzieży możliwości dawanych i odpowiedzialności wobec niewzruszonych praw przyrody nakładanych na obie strony przez ten słodki, a jednocześnie najniebezpieczniejszy ze wszystkich międzyludzkich stosunków. Na ogół kobieta jest podatniejsza od mężczyzny i łatwiej ulega różnym ujemnym rodzajom psychizmu ze względu na większy stopień przyrodzonej wrażliwości i roztargnienia. Lecz z drugiej strony, poddaje się ona żądzy stosunkowo o wiele rzadziej i pożądanie staje się dla niej pokusą dopiero wówczas, gdy mężczyzna obudzi i rozpali jej zmysły, które jednak są słabsze i mniej agresywne, ponieważ gruczoły rozrodcze u kobiety nie są tak silnie naładowane, jak u mężczyzny. Stąd też kobieta może łatwiej znieść zarówno brak, jak i nadmiar życia płciowego. A nierzadko, mimo ostrzegawczego głosu jej instynktu, bywa ona po prostu zniewolona do współżycia z mężczyzną. Poddanie się jej mężczyźnie zależy też w dużej mierze od umiejętności reagowania na jego natarczywe prośby i nalegania, i niechęci do powiedzenia nie.{mospagebreak} Nie ulega wątpliwości, że to właśnie mężczyzna złamał podstawowe prawo rytmu, rządzące wszystkimi zjawiskami przyrody, której sam jest cząstką. Wyłamywanie się swym postępowaniem spod prawa periodyczności jest też przyczyną wielu trudności, kryjących się w używaniu i nadużywaniu instynktu płci. Zamiast poddać się cyklicznemu prawu w przejawianiu swego płciowego impulsu, a więc żyć według ustalonego przez przyrodę wyraźnego rytmu, mężczyzna dawno odrzucił to prawo i wciąż mu w swym życiu zaprzecza, uznając tylko – i to nie zawsze i nie całkowicie – krótkie rytmiczne okresy, jakie przechodzi kobieta. Nie podlegając sam żadnym takim cyklom ograniczającym jego żądze, mężczyzna w ogóle nierzadko nie szanuje i łamie nawet to prawo, któremu podlega ciało kobiety. A rytm ten, właściwie rozumiany, powinien by rządzić obojgiem i ograniczać również impulsy płciowe mężczyzny. I otóż w tym leży źródło panowania nad instynktem płci. Brak poszanowania podstawowych praw przyrody i naruszenie rytmu doprowadziło w swych skutkach do szeroko rozpowszechnionych naruszeń i innych organicznych praw. Przejawione nazbyt wyraźnie we wszechświecie prawo periodyczności, które rządzi także przypływem i odpływem mórz i kieruje zjawiskami wszechświata, powinno również rządzić i ograniczać jednostkę ludzką, nadając wyraźny rytm jej życiu i przyzwyczajeniom. Nie może ono być lekceważone bez wywoływania fatalnych skutków – chaosu, szkodliwego wypaczenia i dezorganizacji w działaniu energii, które – będąc właściwie użyte – dałyby zdrowie, a z nim równowagę ciała i duszy. Tylko niechęć człowieka do dociekań i głębszego wnikania w prawa przyrody oraz nadużywanie przezeń wolnej woli, przyćmiewającej mu przyrodzony wewnętrzny wzrok, stały się przyczyną naruszenia tej ogólnej harmonii. Lecz cóż w takim razie odpycha współczesnego człowieka od tej jedynie słusznej drogi i co skłania go do niewłaściwego i szkodliwego – zarówno dla siebie, jak i dla pokoleń – postępowania w życiu? Czy istnieje może jakaś obiektywna tego przyczyna, której – mimo świadomości złych skutków – człowiek nie jest w stanie przeciwstawić swej woli, by – rozumnie kierując swymi czynami – zamiast ku upadkowi zmierzać ku doskonaleniu? Prawo ewolucji obejmuje zarówno życie pojedynczych jednostek, jak i całych społeczeństw ludzkich i każda nowa epoka posuwa nas niewątpliwie naprzód w dążeniu do nieświadomie wyczuwanego i poszukiwanego celu – za wyjątkiem tych okresów, kiedy ludzkość zapomina o konieczności regulowania swych dróg prawami moralności. Historyczną wtedy odpowiedzialność za degenerację pokoleń ponoszą zawsze tylko ich przodkowie, a więc – pokolenia rodzicielskie, wydające na świat i wychowujące następujące po nich generacje. Każdy doskonalszy szczebel organizacji społecznego życia podnosi w tym stosunku i poziom kultury, w zależności od której wykształcają się znów coraz wyższe formy wychowania. I jeżeli ideał wychowawczy opiera się na podstawach moralnych, to zarówno byt społeczeństwa, jak i kierunek jego postępu kroczy drogą prawidłową tzn. zgodnie z jego naturalnym prawem rozwoju. W przeciwnym razie – postęp bywa wypaczony i społeczeństwo dotąd musi przeżywać wstrząsy, póki nie ustalą się w nim prawidłowe, a więc zgodne z prawem przyrodzonym zasady wychowawcze. Jako ojciec, względnie wychowawca, człowiek przekazuje młodzieży te zasady, które sam wyznaje; wpaja w nią własne zapatrywania i upodobania, a także wskazuje drogi do osiągnięcia uznawanego przez siebie ideału. W zależności tedy od pojęć, dążeń, przekonań czy upodobań wychowawcy kształtuje się umysł i psychika dziecka; ustalają się jego poglądy i urabia stan duchowy, odpowiadający w ogólności wewnętrznemu nastawieniu nauczyciela. W ten sposób starsze społeczeństwo upodabnia młodzież do siebie; narzuca jej swoje zamiłowania, dostosowuje do wymagań i według swego sposobu myślenia, wyznawanych ideałów, poziomu moralności i etyki ustala jej skłonności, potrzeby i dążenia.{mospagebreak} Wzrastając w takiej atmosferze, mniej lub więcej ujednoliconych wpływów – zależnie od poziomu rozwojowego lub właściwych danemu środowisku ogólnych cech charakteru – w młodzieży również wykształcają się pewne, mniej lub więcej jednolite poglądy i zasady, odróżniające bądź zbliżające ją w tym względzie do innych środowisk społecznych, które razem wzięte – powiedzmy jako naród – w konsekwencji takiego wychowania otrzymują jakiś charakteryzujący je, również na ogół jednolity rys, z określonymi dodatnimi lub ujemnymi tendencjami rozwojowymi. Dziecko jednakowo przyswaja sobie tak dobre, jak i złe zasady. Wie o tym zarówno każdy psycholog, jak i pedagog. W historii ludzkości znajdujemy dość przykładów świadczących, że nie trudno jest wychować pokolenie w złym, czy dobrym duchu; że jednakowo łatwo umacnia się system wychowawczy, względnie wpajany w młodzież kierunek ideowy przenika coraz głębiej w dusze społeczeństwa i następnym pokoleniom przekazuje już zaszczepioną i utrwaloną moralną lub niemoralną zasadę. Widzieliśmy, jak współczesne nam hitlerowskie Niemcy potrafiły w ciągu zaledwie kilkunastu lat wpoić nie tylko w młodzież, ale i w znaczną część starszego społeczeństwa zasady biegunowo przeciwne ogólnoludzkiej etyce i humanitaryzmowi. Jak głęboko zostały zaszczepione idee rasizmu i zaborczości, na podłożu których rozwinął się już kult mordu, grabieży, gwałtu, nienawiści i wszelkich zbrodniczych instynktów, podczas gdy znów np. Szwedzi – także drogą stosowania odpowiednich metod wychowawczych – wykształcili u siebie pod względem moralno-etycznym dość wysokie wartości dodatnie. Przyczyna więc istniejącego obecnie społecznego zła – leży tylko w nas: jako rodzicach, opiekunach, wychowawcach, nauczycielach i wszystkich tych, którzy bezpośrednio czy pośrednio biorą udział w dziele fizycznego i duchowego wychowania młodego pokolenia. Jako rodzice – popełniamy wiele błędów wychowawczych, nie kierując w sposób właściwy wychowaniem dzieci i nie interesując się nimi lub tylko dorywczo, kiedy są pod naszym bezpośrednim nadzorem w domu. Nie zajmujemy się nimi metodycznie, szczególnie w tych sprawach i przedmiotach, których nie obejmują programy szkolne, jak np. etyki i moralności, miłości bliźniego i obowiązków synowskich i obywatelskich, słowem tego, co kształtuje charaktery, rozwija i utrwala kulturę wewnętrzną. Wszystko bowiem, co stanowi wewnętrzną harmonię lub dysharmonię człowieka, jego stały dobry lub zły nastrój, ów odróżniający rys charakteru, względnie jego sumienie – kształtuje się tylko w domu rodzinnym. Wszystkie zdrowe zasady, czyste uczucia, dobre nawyki, wszystkie moralne i życiowe siły rozwijają się tylko w odpowiednio dobrej i czystej atmosferze rodziny, w której dziecko żyje, oddycha i niejako nasiąka nią. Nie staramy się o podtrzymywanie zaufania dzieci do nas, bagatelizując ich sprawy i zbywając je byle słowem lub nawet strofując, by nie nudziły nas głupstwami i w ten sposób tracimy u nich swój ojcowski czy rodzicielski autorytet. Zamiast w każdej wolnej chwili zajmować się rodziną i dziećmi w dbałości o prawidłowy rozwój ich umysłów i serc – przez budzenie szlachetnych i twórczych zainteresowań, rozumnie i pouczająco odpowiadać na ich pytania – wolimy czytać książkę lub gazetę, albo wymawiać się zmęczeniem, odsuwając je w ten sposób od siebie jak mało znaczące, dokuczliwe lub niewygodne przedmioty. Nie zapominajmy jednak, że jeśli odsuwamy od siebie dziecko z jego dziecięcymi troskami i zagadnieniami, to ono będzie szukało ich zaspokojenia gdzie indziej i najczęściej znajdzie je u źródeł niewłaściwych. Otwierając natomiast dziecku pożądane pole działalności i sferę pożytecznych zainteresowań, moglibyśmy łatwo powstrzymać jego niewłaściwy kierunek myślenia i odwrócić szkodliwe zainteresowania. Nie chodzi tu o to, by stale zajmować się i kierować dzieckiem, układać plan jego zajęć i systematycznie wykonywać go, lecz by w każdym okresie jego życia rozwijać i umacniać w nim jak najwięcej pobudek do pożytecznego zajęcia i szlachetnego postępowania. Trzeba od najmłodszych lat wyrabiać w dziecku sumienie, czyli ów stały miernik moralny do oceniania wszystkich swoich i cudzych postępków, własnych ukrytych intencji i zjawisk społecznych. Trzeba wskazywać dziecku celowość życia, ukazywać mu twórcze perspektywy indywidualnej i społecznej przyszłości: uczyć twórczego życia jako zasady, a nie dla nagrody.{mospagebreak} I otóż, pamiętając o tym, trzeba niekiedy wyrzec się nie jednej osobistej przyjemności, zrezygnować na rzecz dziecka z wypoczynku, nie omijając żadnej okazji obcowania z nim, by jak najczęściej i jak najwięcej wpajać i przekazywać mu pożytecznych wiadomości, przykładów i zasad, z sumy których ma się złożyć i utrwalić jego dobry charakter. Należałoby od najwcześniejszych lat szczepić w dziecku wstręt do wszelkich negatywnych i ciemnych stron życia, naświetlając mu ich złe skutki indywidualne i społeczne, wskazując stale właściwą drogę i dając przy tym zawsze dobre przykłady. Albowiem nie to, co starsi mówią, lecz to co robią jest dla dziecka najlepszą i najskuteczniejszą nauką życia. Lecz chcąc by nas dzieci naśladowały, musimy sami wyrażać i stwierdzać nie w słowach, a w czynach dobre zasady, które powinny niepodzielnie rządzić naszym życiem. Na nieszczęście, życiem naszym rządzą pewne ustalone zwyczaje, często bezmyślne, niedorzeczne i szkodliwe, a prawie zawsze będące wykwitem czy skutkiem jakiegoś naśladownictwa. Robimy najczęściej to co inni, a inni – to co my i rozgrzeszamy się błędnym przeświadczeniem, że wszyscy tak czynią. Gdybyśmy, jako rodzice czy wychowawcy, w zasięgu tych powszednich i powszechnie panujących zwyczajów wykształcali w sobie drogą ćwiczenia jakieś drobne cnoty, moglibyśmy mieć pewną gwarancję, że – naśladując nasze postępowanie – wychowywane przez nas dzieci przyswoją sobie w danym kierunku tę dobrą zasadę, która w życiu może być dla nich pożyteczna. Lecz, niestety, zwyczaje i postępowanie nasze jest pełne rozmaitych kontrastów, a już co najmniej połowa naszych postępków przeczy rozumem i słowami wyznawanym zasadom. Otóż to właśnie najbardziej podkopuje w dzieciach budowę ich charakterów. Dziecko najszybciej spostrzega te sprzeczności i najłatwiej przyswaja je sobie, a okazji do tego dajemy mu co dzień bardzo dużo. Chcąc tedy zmienić i ulepszyć moralną stronę naszych dzieci – musimy przede wszystkim zmienić siebie, zrewidować własne postępki i wyplenić z nich fałsz, którym przesiąknięte jest dziś całe nasze życie. Zapewne, że rodzina i wychowanie dzieci – to nie łatwy obowiązek, lecz sami dobrowolnie przyjęliśmy go na siebie i powinniśmy wypełniać go z całą godnością i poświęceniem, mając min. na względzie, że w ten sposób spłacamy też dług wdzięczności zaciągnięty wobec naszych rodziców, wychowawców i tych, którym zawdzięczamy ponoszone kiedyś troski, starania i poświęcenie dla naszego wychowania. A więc wina za szerzące się obecnie społeczne zło – jest w nas: w rozluźnieniu dyscypliny rodzicielskiej i braku należytego nadzoru w stosunku do dzieci; w nieukrywani wobec dzieci ze strony rodziców niekiedy swych nazbyt wolnomyślnych poglądów na życie płciowe i praktyki małżeńskie; w naszym rozluźnieniu spoistości wewnętrznej; w zatraceniu lub nieuświadamianiu sobie celowości życia; w naszych słabostkach i zniewieściałości charakterów; w gonieniu za chwilowymi podnietami i rozkoszami, wyczerpując w nich najdrogocenniejsze twórcze siły cielesne i duchowe; w braku zaufania do siebie i stojących przed nami ideałów; w zatraceniu wiary w przyszłość; w braku poważnych, długofalowych zainteresowań na korzyść przyziemnych powszednich spraw; w bojaźni przed jutrem i łatwości ulegania wpływom zewnętrznym; w zatraceniu lub nie rozumieniu zdobywczo-twórczej postawy samodzielnego życia; w szukaniu wygodnictwa i stwarzaniu sobie warunków, w których wystarcza powierzchowność myślenia; w zobojętnieniu na szczytne ideały; w zestarzałym egoizmie, który rodzi nieustanne wewnętrzne konflikty i samoograniczenia; w zatraceniu najpiękniejszych uczuć: miłości bliźniego, współczucia i społecznego obowiązku; w zagubieniu treści życia, zlekceważeniu i zatraceniu najważniejszych drogowskazów – etyki i moralności, a nawet wyszydzaniu cnót moralnych itp. Słowem – w świadomym i nieświadomym demoralizowaniu dzieci i młodzieży, rozgrzeszając się błędnym przeświadczeniem, że wszyscy tak czynią, to musi być dobre. I otóż owo wszyscy tak czynią – składa się właśnie na istniejący stan zepsucia, rozkładu moralnego i zatrważająco szybko postępującej degeneracji młodego pokolenia.{mospagebreak} Jakże często np. tematem nawet towarzyskich rozmów ludzi są mordy, gwałty, katastrofy, choroby, zdrady, samobójstwa, dzieciobójstwa i różne nieszczęścia, roztrząsanie których powoduje nawyk zajmowania nimi uwagi i myśli, wywierając tym szkodliwy wpływ na umysł i na cały charakter człowieka. Dowodzi to, że umysłowość współczesnego człowieka cierpi na przesyt, przerabia nadmiar cudzych myśli, przestarzałych pojęć należących do minionych czasów, miast zajmować się rzeczywistością bieżącego dnia. Wprawdzie nie można się temu dziwić, że umysły ludzkie tak często i łatwo zwracają się ku tym smutnym i ponurym objawom życia, gdyż na jego zewnętrznym, zjawiskowym ekranie zawsze najwyraźniej uwypuklają się ponure cienie nieszczęść, zbrodni, katastrof i śmierci. Czytanie np. przez młodzież sensacyjnych reportaży, względnie nowelistycznej literatury o tajemniczych morderstwach, rabunkach itp., jak również oglądanie podobnych filmów w kinach, wytwarza zgoła niepożądany i bardzo szkodliwy nałóg myślenia, kierując uwagę i zainteresowania młodych, chłonnych umysłów ku najciemniejszym stronom współczesnego życia. Chcąc uchronić psychikę młodzieży od grożącej jej zalewem wzbierającej wciąż fali brudnych i szkodliwych wpływów, należało by przeciwstawić jej coś odwrotnego, nie mniej silnego, lecz szlachetnego i twórczego. Praktykowana dziś niemal jawnie wśród młodzieży swoboda w życiu seksualnym nieuchronnie będzie prowadziła do coraz większego obniżenia i zordynarniania natury człowieka, utrudniając rozwój jego życia wewnętrznego. Nadużycia płciowe, niemoralny tryb życia, nieumiarkowanie i nierytmiczność w jedzeniu i piciu, używanie już niemal od dziecinnych lat alkoholu i palenie tytoniu, rozwinięty seksualizm i przedwcześnie uświadomionej o używaniu organów rozrodczych młodzieży, a nie uświadomionej o niebezpieczeństwie i zgubnych skutkach tego używania itd. – wszystko to składa się na istniejący i pogłębiający się w każdym pokoleniu stan zwyrodnienia i upadku. To nie wyłącznie wojny – jak usiłują uzasadniać niektórzy obrońcy rozwiązłego trybu życia i nadużywania różnych szkodliwych środków oraz poniżających, a zabójczych dla pokoleń praktyk miłosnych – są przyczyną zwyrodnienia rasy. Wszak bywały w historii ludzkości nieraz długoletnie i nie mniej obfitujące w okrucieństwa wojny, lecz nie powodowały takiego upadku moralności i fizycznego zwyrodnienia społeczeństw, jak to ma miejsce obecnie. A widzimy to aż nazbyt wyraźnie w coraz większym wzroście rozmaitych chorób, zarówno fizycznych jak i psychicznych, mnożeniu się zjawisk patologicznych, obniżaniu wzrostu człowieka i postępującym ogólnym skarleniu każdego nowego pokolenia. Jeszcze w końcu ubiegłego i pierwszych latach bieżącego stulecia przeciętny wzrost mężczyzn w wieku poborowym wynosił przeważnie 190 cm, podczas gdy dziś wśród żołnierzy większości krajów europejskich przeważa słaby, rzadko przekraczający 180cm i cherlawy z wyglądu mężczyzna, a każde nowe pokolenie przedstawia pod tym względem coraz gorszy stan… Obok rodziców i szkoły, współwinę za istniejący kryzys życia rodzinnego i upadek moralności wśród młodzieży ponosi niewątpliwie także medycyna, która – z racji swej szczegółowej znajomości zdrowego i chorego organizmu człowieka, w zakresie prawideł życia i zachowania trwałego cielesnego i duchowego zdrowia – posiada pełnie warunków, by być najbardziej miarodajnym czynnikiem wychowawczym. Jeśli bowiem medycynie znane są indywidualnie i społecznie szkodliwe skutki nadużywania przez człowieka przyrodzonych energii, leżących u podstaw i rozwoju wszelkiego życia, to nie powinna być jej również obojętna sprawa braku odpowiedniego systemu cielesnego i moralnego wychowania młodzieży. A tymczasem, zarówno rodzina jak i szkoła pozbawione są nie tylko doskonałych metod wychowawczych, lecz nawet ogólnych ujednoliconych i wiarygodnych wytycznych, określających jakieś minimum warunków dla prawidłowego rozwoju ciała i wskazujących racjonalny tryb życia, jako podstawy równowagi oraz trwałości cielesnego i duchowego zdrowia.{mospagebreak} Wysuwane od czasu do czasu przez poszczególnych przedstawicieli świata lekarskiego teorie i systemy oraz zalecenia i wskazania, dotyczące trybu życia i zachowania zdrowia – są na ogół sprzeczne i nie budzą zaufania. Kiedy np. jeden odłam lekarzy stosuje w swej praktyce fitoterapię i propaguje ziołolecznictwo, to znów ze strony przedstawicieli urzędowej medycyny kierunek taki nazywa się sekciarstwem, a jako jedynie skuteczna – uznawana chemoterapia i przewaga leków syntetycznych nad roślinnymi. Nic tedy dziwnego, że taka kontrastowość zapatrywań i zmienność teorii lekarskich, a także zmienność metod leczniczych…, nakazów i zaleceń – nie podnosi zaufania do medycyny, jako nauki będącej w ciągłym rozwoju. Jako nauka, medycyna zajmuje się głównie leczeniem chorób czyli nienormalnymi i patologicznymi stanami człowieka, natomiast wyrabianie i podnoszenie odporności zdrowych ludzi nie leży w zakresie zainteresowań i kompetencji medycyny. A jeśli chodzi o młodzież, to sprawy te powierza się w najlepszym razie szkole lub instytucji wychowania fizycznego. A tymczasem, organizm człowieka w stanie normalnego zdrowia powinien zasługiwać co najmniej na tyleż uwagi, troskliwości, opieki i eksperymentowania, co i chory, względnie ciała martwe w prosektoriach. Zgodnie z wyrażoną jeszcze przed czterdziestu laty, przez znanego psychologa dr-a Ochorowicza, opinią: Dotychczasowa orientacja lekarska jest czysto materialna, ma wzrok zapatrzony w patologię komórkową, w choroby oddzielnych narządów z nadmierną specjalizacją, w odkrycia bakteriologiczne…, w różne drobne reakcje chemiczne, fizyczne i mechaniczne; nie uwzględnia natomiast ogólnej przyrodzonej, konstrukcyjnej i leczniczej autonomii ustroju, jego indywidualności oraz siły czynników moralnych, a w zakresie środków daje stanowczą przewagę sztucznym nad naturalnymi. W ten sposób …patologia izolowała istotę ludzką ze środowiska społecznego, fizycznego, kosmicznego; zlekceważyła stosunki prawa harmonii między ustrojem żywym, a wszechświatem. Oddzielając ciało od duszy, stracono jedność osobnika. Stąd też – według powszechnego mniemania, że organizm jest własnością – każdy dowolnie używa swego ciała i postępuje wedle własnych popędów i wolnej woli, czyli zgodnie ze swą naturą i nawykami, a nieraz nawet z modą… Szczycimy się wielkim postępem i wysoką wiedzą lekarską w stosunku do poziomu lecznictwa ubiegłych wieków i do dobrych i twórczych osiągnięć zaliczamy np. powiększanie z roku na rok liczby szpitali oraz różnych zakładów i urządzeń leczniczych. A tymczasem dowodzi to jak gdyby podświadomego przewidywania dalszego nieuchronnego obniżania się zdrowotności wśród społeczeństwa mimo, iż z drugiej strony coraz bardziej upowszechnia i zaostrza się stosowanie w różnej postaci profilaktyki społecznej. Toteż sądzimy, że fakt mnożenia szpitali i zakładów leczniczych jest tu raczej zjawiskiem niepokojącym, gdyż wymownie świadczy nie o zmniejszaniu się liczby trapiących społeczeństwo chorób, a o postępującym ich wzroście i coraz większym skarleniu człowieka. Czy nie większym dobrodziejstwem dla człowieka byłoby wskazywanie mu opartego na prawach przyrody, racjonalnego i wstrzemięźliwego, chroniącego od chorób i przedwczesnej śmierci sposobu życia, niż korzystanie z możliwości skutecznego transplantowania przez medycynę przedwcześnie zużytych i obumarłych organów ciała? Uznając słuszność takiego punktu widzenia, należało by raczej dążyć do tego, by przez stałe podnoszenie zdrowotności, a z nią tężyzny fizycznej i doskonalenia moralnego całego społeczeństwa – stopniowo likwidować szpitale i zakłady lecznicze, ograniczając ich liczbę do najniezbędniejszych; niepotrzebne zaś zmieniać na domu kultury, szkoły, domy sztuki itp. Byłoby to najlepszym świadectwem dobroczynnego rozwoju i postępu wiedzy medycznej, stając się prawdziwym błogosławieństwem dla społeczeństwa i przyszłych jego pokoleń. Miast mnożyć szpitale i zwiększać fabrykację syntetycznych leków, nie zawsze lub często połowicznie skutkujących, nasuwa się pytanie, czy nie słuszniejszym byłoby ześrodkowanie dążeń medycyny do takiego poznania sił i praw przyrody, tkwiących w samym człowieku& Kryzys nie jest zależny od czasu jaki jesteśmy razem ani też od tego kiedy pojawi się dziecko, zależy tylko i wyłącznie od nas i naszego podejścia. Kryzys małżeński pojawia się w każdym małżeństwie, jednak u jednych gości na długo, a u innych znika po kilku dniach gdyż partnerzy znajdują na niego sposób.
Jeszcze nigdy w historii polskie małżeństwa nie rozpadały się tak powszechnie. Najnowsze dane statystyczne są zatrważające. W 2015r. na 188 tys. zawartych małżeństw przypadło aż 67 tys. rozwodów. Wynika z tego niezbicie, że każdego dnia w Polsce ok. 183 pary się rozwodzą. Dla porównania w 1946 r. rozpadało się ok. 8 tys związków małżeńskich, a w latach 70. – 36 tys. rocznie. A jak jest w innych krajach? Otóż co ciekawe, liczba rozwodów w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii spadła o 10 procent. Polskie małżeństwa rozwodzą się na potęgę. Rekord bije pokolenie trzydziestolatków, którzy chcą rozstać się szybko, bezboleśnie i zacząć nowe życie. Najczęściej wymieniane powody rozwodów to: niezgodność charakterów, zdrada, alkoholizm, spory majątkowe. Wielu specjalistów uważa, że do rozwodów skłaniają Polaków zmiany w przepisach o świadczeniach socjalnych – od 2004 r. możliwe jest ponownie pobieranie zasiłku z opieki społecznej. Kolejne często podawane przez specjalistów powody fali rozwodów to rozluźnienie obyczajów i brak przygotowania młodych ludzi do stałego związku. Być może zainteresują Państwa komentarze internautów, ich opinie na temat rozwodów w Polsce. Cytowane poniżej fragmenty pochodzą z forów dyskusyjnych. – Ja uważam, ze wszystkiemu winna jest telewizja (oprócz braku rozmów wśród małżonków), kształtuje światopogląd, że wszystkie dziewczyny powinny by piękne , mężczyźni przystojni i bogaci a każdy powinien żyć w mieszkaniu 5 pokojowym, ale szare życie nie dorasta to tych wyidealizowanych wyobrażeń… – To jest chore ale po codziennym praniu mózgu nawet realiści czasem ulegają tej iluzji… – W wielu czasopismach podaje się na okrągło, które ze znanych osób właśnie się rozstały, kto z kim teraz się związał. No to taki przeciętny człowiek sobie myśli: wszystkim wokół to się zdarza, a więc to norma… – Wiele osób wychwala wyższość życia „na kocią łapę” nad małżeństwem… – Ślubowałam rok temu… rozwód dostałam już po pierwszej sprawie w zaledwie 40 min:):) i jestem dumna z siebie!!! życie jest jedno i nie marnujmy sobie go z jakąś 'POMYŁKĄ’ – wydaje mi się, ze ludziom nie chce się rozmawiać, naprawiać czegoś… – nie rozumiem jak można np. przed ślubem nie porozmawiać o tym czy chcemy mieć dzieci, albo gdzie widzimy się za 30 lat… małżeństwo to sztuka kompromisu, a żyjąc w czasach wysokiej konsumpcji podchodzi się do niego jak do baru szybkiej obsługi, nie podoba mi się danie wiec je odsyłam, i wciąż myślę ja.. ja… ja, a powinno się myśleć MY.., MY.., MY… przecież to wymaga pracy… i wyrzeczeń, ale nie jest niemożliwe… – wolimy próbować od nowa, niż pracować nad czymś co zazwyczaj sami zepsuliśmy…. smutne to… – To co się ostatnio dzieje zaczyna mnie przerastać, czasami myślę, że lepiej być singlem niż dusić się w nieudanym związku. Tylko czemu się dziwić jeśli praktycznie wszyscy moi znajomi biorą ślub bo 'wpadli’.. gdzie tu miejsce na miłość. – Kryzys rodziny trwa….lekarstwem na to na pewno nie będą związki partnerskie.. – Rozwody się będą namnażać, gdyż społeczeństwo przyzwyczaiło się do łatwego bezbolesnego stylu życia – wszystko można mieć, można wybierać bo wybór jest nieograniczony, można dokonywać zmian… – To przerost ambicji wewnątrz rodzinnych, brak wzajemnego zrozumienia, kompromisów dotyczących roli małżonków wewnątrz rodziny, wspólnych celów.. – Sakrament małżeństwa przestaje być fundamentalną wartością. Kościół nie umie wyjść temu naprzeciw… – Co do trwałości związków na kocią łapę, jestem przekonany że częściej się rozpadają niż małżeństwa, tyle że nikt tego nie odnotowuje a i zaobserwować trudniej, bo następny związek jest nowy, prawdziwszy i bardziej gorący (oczywiście do czasu)… – Myślę, że najgorsze co może się zdarzyć, to jak po miesiącu miodowym okazuje się, że już nie ma o czym gadać… – Ludzie nie rozumieją, w ogóle nie chcą rozumieć, że małżeństwo to przede wszystkim ciężka praca nad utrzymaniem związku… – O czy tu gadać. Jeśli męczysz się w małżeństwie, to się rozwiedź i poszukaj nowego partnera… – Brakuje wytrwałości i umiejętności rozwiązywania konfliktów, nikt tego nie uczy. A nawet jeśli o tym się wie, to jest to bardzo trudne… Łatwiej się rozwieść.. – Z ta miłością to jak z budowaniem pałacu… Cegiełka po cegiełce, najlepiej na głębokich fundamentach…a cegiełki to codzienny uśmiech, wspólna kawa w południe, kwiaty bez okazji, dobry obiad, czasami zrozumienie po ciężkim dniu pracy, albo wspólne wyciąganie się wzajemnie z problemów… dużo tego…no i zaprawa murarska musi być również odpowiednia, spoiwo wytrzymałe a nie ze żwiru. Jak czegoś w którymś momencie brakuje, to pałac runie… – Wygodniej się rozwieść niż zacząć komunikować z żoną. Brak komunikacji z matką przenosi się na brak komunikacji w związku. W drugim związku powtórka, tylko po pewnym czasie… – Mam 29 lat i nadal nie mam ochoty wychodzić za mąż, gdyż oznacza to rozwód. Połowa moich znajomych jest po rozwodzie lub jeszcze w trakcie rozwodu, a duża część przygotowuje się do złożenia dokumentów. Ponadto to, co już kiedyś zauważyłam – do wydarzenia, które nazywa się 'dzień ślubu’ przeważnie przygotowujemy się około 1 roku (wynajęcie sali bankietowej, ustalenie daty ślubu i załatwienie formalności kościelnych, wynajęcie sali bądź zespołu muzycznego, suknia i ostatnie przymiarki, odpowiednie zaproszenia dla gości, dopinanie wszystkiego na 'ostatni guzik’), natomiast rozstanie się z otrzymaniem dokumentu orzekającego rozwód to pół roku w Katowicach czy Warszawie, w mniejszych miastach Lublin czy Białystok to już tylko 3 miesiące. Gdzie logika???!!! Nie wiem.
Kierunki rozwoju miłości oraz warunki rozwoju więzi małżeńskich: rozwój miłości biegnie od jej form prymitywnych do dojrzałych lub od fazy intensywnych przeżyć: od fascynacji i. pożądania do spokojniejszej, głębszej i trwalszej formy miłości dojrzałej. Małżeństwo to związek dwójki ludzi, który opiera się na miłości. Wstępujące w niego osoby są sobie na tyle bliskie, że pragną wspólnie iść przez życie, dzieląc ze sobą troski i radości. Choć zawsze towarzyszy temu optymizm, niekiedy codzienność brutalnie weryfikuje nasze wyobrażenia. Narastające problemy nierzadko leżą u podstaw kryzysów małżeńskich, które mogą doprowadzić nawet do separacji, czy rozwodu. Gdzie tkwi źródło kłopotów i jak im zapobiegać? Pielęgnować wzajemną miłość Pierwszą podstawową przyczyną kryzysów w małżeństwie jest brak odpowiedniej komunikacji. Próby ukrywania swoich problemów przed partnerem, ignorowanie kolejnych trudności i odkładanie rozmowy na później prowadzi do wielu nieporozumień i kłótni. Ponadto, brak rozmów sprawia, że pary oddalają się od siebie i tracą możliwość wypracowania zadowalających kompromisów. Kolejnym źródłem problemów w małżeństwie jest brak możliwości spędzania razem wystarczającej ilości czasu. Nadmierne skupienie się na życiu zawodowym i zamykanie się w biurze na długie godziny sprawia, że cierpi na tym sfera prywatna i wzrasta poczucie izolacji. Nigdy nie jest to dobry znak, gdyż pewnego dnia można sobie zwyczajnie uświadomić, że z ukochaną niegdyś osobą mamy niewiele wspólnego. Przemęczenie i duża ilość stresu także nie sprzyjają utrzymywaniu zdrowych relacji. Co zrobić, by zwalczać małżeńskie kłopoty i unikać kryzysów, lub skutecznie sobie z nimi radzić? Najlepiej wspólnie skorzystać z profesjonalnej pomocy. Jeśli interesuje nas terapia dla par Warszawa stanowi miejsce, w którym znajdziemy wszystko czego nam potrzeba.
Sam nie wierzę, że tu piszę. Dwoje wspaniałych dzieci dom firma, z boku to wszystko wygląda świetnie, ale… Chyba ja to zauważyłem wcześniej, kilka lat temu.
Można by rzec, że konflikty i kryzysy to rzecz, która dotyka każdego małżeństwa (prędzej czy później...). Mnie zatrzymało jednak ostatnio zagadnienie dotyczące rozłamu małżeńskiego na tle przeżywania duchowości – tej wspólnej, małżeńskiej oraz indywidualnej każdego z małżonków. Od pewnego czasu trwają w mojej wspólnocie małżeństw przygotowania do rekolekcji dla narzeczonych. Każda z par otrzymała temat, nad którym główkuje na różnych płaszczyznach – mężowi i mnie przypadł w udziale kryzys. Można by rzec, że konflikty i kryzysy to rzecz, która dotyka każdego małżeństwa (prędzej czy później...). Mnie zatrzymało jednak ostatnio zagadnienie dotyczące rozłamu małżeńskiego na tle przeżywania duchowości – tej wspólnej, małżeńskiej oraz indywidualnej każdego z małżonków. Od lat oboje z mężem karminy się duchowością ignacjańską. To sprawia, że często rozumiemy się bez słów, albo właśnie słowa typu „strapienie, rozeznawanie, medytacja” mówią nam już tyle, że wiele dopowiadać nie trzeba. Jesteśmy bardzo różni – pod wieloma względami. Inne rzeczy nas karmią (ja wolę mszę w parafialnym kościele, mąż nie wyobraża sobie weekendu bez medytacji ignacjańskiej...). W trakcie naszej formacji indywidualnej doszliśmy do pewnej wolności, w której pozwalamy drugiemu przeżywać tak jak tego potrzebuje – wiemy już, że Bóg działa na wiele sposobów i nie ma jednej miary dla wszystkich (jak mawiał św. Ignacy „jest rzeczą wielce niebezpieczną chcieć prowadzić wszystkich tą samą drogą do doskonałości”). Przyglądamy się jednak wielu różnym postawom wśród znajomych małżeństw i dostrzegamy różne pokusy i braki zarówno w przeżywaniu duchowości w pojedynkę, jak i trwanie w uporze, że musimy czuć i myśleć tak samo (mówię o sytuacjach skrajnych, gdzie muszę jest ponad „pragnę”). Jak kształtować swoją małżeńską drogę ku Bogu, ramię w ramię, ale w taki sposób by nie zamykać się w swojej indywidualnej drodze, jednocześnie tworząc pewne dopełnienie stanu, w którym żyjemy? Prawdziwa, zdrowa duchowość nigdy nie zamyka na drugiego – co jednak gdy nie dostrzegamy, że widzimy niejasno, robimy źle, nasza interpretacja rzeczywistości nijak się ma do stanu faktycznego? Skrajność nadmiernego dbania o swój rozwój może być jednak nie tylko przejawem egoizmu, ale i początkiem upadku. Skoro wchodzimy w związek biorąc odpowiedzialność za podstawowe powołanie, warto by rozważyć gdzie są granice – bo to rodzina (współmałżonek i dzieci) powinna być ważniejsza niż spotkanie wspólnoty, czyż nie? Fenomenalnie ujął ten temat młody jezuita Brat Michał w jednym ze swoich filmików – można zaniedbać rodzinę, kosztem kolejnego nabożeństwa. Jednak czy Bóg tego od nas oczekuje? Obserwując swoich znajomych widzę, że dopóki w małżeństwie nie pojawią się dzieci, sprawa jest trochę prostsza. Jedno może pojechać tu, drugie tam. Gorzej jeśli tylko jedna strona się rozwija, a druga jest temu przeciwna – ale właśnie po to mamy kursy dla narzeczonych oparte na dialogu – by takie sprawy omawiać przed ślubem. By powiedzieć jak widzę nasze miejsce w Kościele, wspólnocie, ile czasu w tygodniu planuję poświęcić na swój duchowy rozwój, gdzie pragnę się rozwijać? Sytuacja jednak zmienia się diametralnie, gdy na świat przychodzą dzieci. Owszem – można zabierać maluchy ze sobą, ale nie wszędzie się da. Z czasem może się okazać, że przeziębione dziecko wywraca nasze rekolekcyjne plany do góry nogami. I co wtedy? Czy pozwolę ruszyć mężowi/żonie na rekolekcje samemu? Czy nie zrodzi to we mnie buntu i frustracji? Czy zazdrość, że on mógł/mogła, a ja nie - nie spowoduje eksplozji przy byle okazji? A może z drugiej strony czy rozwój jednego nie sprawi, że drugi zbyt mocno zaniedba swoje indywidualne potrzeby – by dać szansę współmałżonkowi? Sami z mężem mamy za sobą doświadczenie rekolekcji ignacjańskich. Ja zaczynałam je pierwsza, kilkanaście lat temu. Potem pojawiły się dzieci, więc wróciłam na nie dopiero trzy lata temu. W tym czasie mój mąż przeszedł przez wszystkie tygodnie Ćwiczeń Duchowych, a ja...utknęłam na I Tygodniu. Czy to źle? Dla mnie nie. Nie ukrywam jednak, że były we mnie różne uczucia w czasie, gdy karmiłam niemowlaka, myśląc o mężu, który milczał 450 km od domu. Sytuacją idealną jest, gdy wspólna duchowość (np. ignacjańska) buduje jedność, pozwala przeżywać i patrzeć na siebie w pewnym zrozumieniu. Z drugiej strony czerpanie sił indywidualnie – na swój własny sposób i według własnych potrzeb, ale nigdy kosztem rodziny. Tak by przestrzeń choć indywidualna karmiła oboje, bo wzrastamy w przestrzeni naszego serca. Jesteśmy jednak różni, tworzymy więc czasem małżeństwa, w których jeden nurt spoi jedność, a będą takie pary, którym więcej ku temu scaleniu pomoże formacja w innej duchowości, kiedy każde z małżonków potrzebuje innej formy przeżywania swojej wiary. Święty Ignacy powtarzał, by dostrzegać Boga we wszystkim i by to Jego wolę stawiać na pierwszym miejscu. Jaka ona będzie dla mojego małżeństwa? Czy pytam o to siebie, Boga? Czy potrafię rozmawiać o swoich potrzebach duchowych z małżonkiem? Czy umiem tak wpatrywać się w Jezusa, by zrozumieć co dzieje się we mnie i wokół mnie (małżeństwo, dzieci, praca, wspólnota, posługa etc.)? Trudne pytania, szczególnie jeśli odpowiedź uderza w pychę bądź niezaspokojone pragnienia bądź wzajemnie niezrozumienie.
Małżeństwo z rozsądku rozważają często matki wychowujące samodzielnie dziecko lub dzieci. Taka decyzja może pojawić się wówczas, gdy ojciec dziecka odejdzie albo umrze. W takiej sytuacji odpowiedzialny, kochający dzieci mężczyzna, który może zapewnić wsparcie emocjonalne czy finansowe, może zostać uznany za najlepszego
Mąż jasno sprecyzował czego od Pani oczekuje i o co prosi. Czas i przestrzeń to być może też przestrzeń dla Pani- na zajęcie się sobą, zmianę itp. Być może nie tylko mąż tego potrzebuje, ale Pani również? I być może ta zmiana nie byłaby tylko dla męża, ale przede wszystkim dla siebie? Jeśli psuło się czy też oddalali się Państwo od siebie przez jakiś czas, to też wracanie do siebie, odkrycie na nowo człowieka, w który się zakochaliście musi trochę potrwać. Ważne są też przyczyny oddalenia, czy wygaśnięcia uczucia. Warto sobie zadać pytanie co się zmieniło? Co nas jeszcze/nadal łączy? Co łączyło kiedyś, czego teraz nie ma? Może też warto pracować nad relacja małżeńską w psychoterapii małżeńskiej? Jeśli podejmą Państwo decyzje o próbie ratowania małżeństwa, byłby to dobry pomysł. Może tez Pani chciałaby popracować nad swoimi możliwościami, zachowaniem, poczuciem bezpieczeństwa, wartości itp w terapii indywidualnej? Takie wzmocnienie pomogłoby Pani przetrwać trudny okres, a także pomogłoby wprowadzić zmiany, które by Panią podbudowały.
• Poczucie winy po rozstaniu • Depresja po miłości. Co roku 1200 Polaków chce się zabić po rozstaniu • Gdy on odchodzi • Rozstanie - rady dla osób po rozstaniu, co dalej? • Dziecko po rozwodzie • Jak uratować związek? • Kryzys w małżeństwie • Separacja - jak sobie z nią poradzić i czym się różni od rozwodu
Marzenie, wizja i tęsknota są motorami aktywności człowieka. Gdy człowiek prawdziwie czegoś pragnie, nie straszny mu trud wysiłku, by to marzenie spełnić. Problem zaczyna się wtedy, gdy pragniemy czegoś, co wcale nie jest dla nas dobre czy jest wręcz niszczące. Wówczas, nie szczędząc sił i środków, konsekwentnie zmierzamy do… niszczenia samych siebie. Sposoby niszczenia człowieka Świat generuje wiele pragnień. W szczególności wmawia człowiekowi, że jak się wyzwoli z przykazań Bożych, to będzie wolny i szczęśliwy. Przesadzam? A kto, zamiast czci dla rodziców i przykazania „Nie zabijaj!” razem wziętych, wymyślił eutanazję, nazywając ją „dobrą śmiercią”, głosząc przy tym, że jest to postęp ludzkości, a wszystkich przeciwników odsyłając do ciemnogrodu? Kto z mordowania dzieci, ukrytego pod nazwą „aborcja”, próbuje uczynić prawo człowieka? Kto, odrzucając przykazanie „Nie cudzołóż!”, zachęca wszelkimi sposobami do nieczystości przedmałżeńskiej, do „wolnych związków”, do zdrad małżeńskich? Kto legalizuje i chroni prostytucję oraz pornografię? Kto głosi pochwałę samogwałtu? Kto żąda specjalnych praw dla pogubionych ludzi o orientacji homoseksualnej? Kto planowo demoralizuje nasze dzieci, wprowadzając programową seksualizację w szkołach i… przedszkolach? Kto nieustannie kłamie, bezczelnie zarzucając kłamstwo swoim przeciwnikom? Kto prowadzi całe kampanie zachęcające do pożądania rzeczy i… ludzi? To zły duch, który posługuje się ludźmi i wykorzystuje najnowocześniejsze środki przekazu. Tak, propaganda tego świata stała się całkowicie sprzeczna z przykazaniami Bożymi. Tym samym wzywa ona człowieka do działań sprzecznych z jego własną naturą, do działań wynaturzonych, pociągających człowieka dokładnie w przeciwną stronę do tej, w której leży jego szczęście. Szczęście człowieka płynie z bycia sobą w możliwie najczystszy sposób. Bycie sobą określają przykazania miłującego Stwórcy. Nie są one niczym innym, jak tylko drogowskazem najprostszej drogi do pełni szczęścia na ziemi i… w niebie. Czy zły duch rzeczywiście święci triumfy? A czym przykładowo były marsze na czarno ubranych kobiet, nierzadko z małymi dziećmi, tak naprawdę żądających nieograniczonego prawa do zabijania swoich dzieci, zanim się urodzą? Najbardziej bezpiecznym miejscem na świecie w zamyśle Stwórcy miało być łono matki. Dziecko otoczone jest dosłownie ciałem swej mamy, niejednokrotnie gotowej bronić go nawet za cenę własnego życia. I dziś ta mama żąda prawa do zabijania swojego bezbronnego, powierzonego jej opiece, dziecka… Tymczasem naturalny obrońca dziecka – jego ojciec – czasem nawet nie wie o istnieniu dziecka, a czasem sam wydaje na nie wyrok śmierci. Gdyby ojciec poczętego dziecka wziął je w obronę, wówczas żadna kobieta na świecie nie zabiłaby dziecka w swoim łonie! Trudno o większe zagubienie i wynaturzenie… Pewnie większość kobiet uczestniczących w takim marszu była oszukana i zmanipulowana, ale jednak dała się oszukać! Zafałszowana koncepcja życia małżeńskiego Podobnie jest z wizją małżeństwa. Wiele jest osób, które już na starcie snują złe, niszczące je plany. Te osoby też są oszukane – tysiące młodych, żyjących bez ślubu, nie dających sobie nawzajem żadnych gwarancji, a więc rezygnujących z tak potrzebnego (zwłaszcza kobiecie) poczucia bezpieczeństwa. Wielu już na początku dopuszcza myśl o rozwodzie, o zdradzie swojej lub współmałżonka, nie planuje prawdziwej wspólnoty, wprowadzając rozdzielność majątkową. Jakie jednak fałszywe wizje są dla zakładanego małżeństwa najsmutniejsze i najtragiczniejsze w skutkach? Jako pierwszą wymieniłbym egoistyczną (często nie uświadamianą) wizję wygodnego urządzenia się kosztem współmałżonka. Wystarczy, że jedno ma taką destrukcyjną wizję, by od początku skutecznie niszczyć związek. A co dopiero, gdy oboje tak do małżeństwa podchodzą. Druga niezwykle niszcząca wizja (występująca po stronie mężczyzn) to zamiar niczym nieograniczonej seksualnej eksploatacji współmałżonki, nierzadko połączony z odrzuceniem rodzicielstwa i narzuceniem antykoncepcji. Bywa, że wizja ta podbudowywana jest wyrwanymi z kontekstu słowami z Pisma Świętego, np.: „Żona nie rozporządza własnym ciałem, lecz jej mąż; podobnie też i mąż nie rozporządza własnym ciałem, ale żona” (1 Kor 7,4). Kolejny pomysł to „niewinne” flirty przez internet. Już przed ślubem jest to niemądre i szkodliwe, natomiast po ślubie jest karygodne i niedopuszczalne. Za dużo widziałem tragedii małżeńskich zaczynających się od niewinnych flirtów, by stanowczo nie przestrzegać przed tym wszystkich, którzy zachowali choćby odrobinę zdrowego rozsądku. Nierzadko się zdarza, że małżonkowie po ślubie zamierzają żyć każdy swoim odrębnym życiem, mają zamiar zachować dla siebie swoje towarzystwo i w niczym nie zmieniać swego dotychczasowego stylu życia, czyli pozostać „wolnym”. Czasem oboje dają sobie nawzajem prawo do „swojego” życia. Czasem nawet oboje przyzwalają na… kochanków! Ba, aranżują zdrady! Za zgodą wszystkich, dla zabawy wymieniają się małżonkami w łóżkach czy zabawiają się seksualnie we czworo. Uważają się za nowoczesnych i niepruderyjnych… Wreszcie istnieje jeszcze inna, bardzo powszechna wizja źle rozumianego „partnerstwa”. Niestety, nie chodzi tu o wspólnotę równych sobie ludzi, w którą każdy inwestuje swoje talenty i predyspozycje, ale w której „równość” polega na identyczności, na dzieleniu obowiązków według zasady „raz ty, raz ja”. Nie jest to ani mądre, ani pożyteczne. Niech lepiej tradycyjnie mąż rąbie drewno, a żona niech karmi piersią. Bywa, że małżonkowie mają sprzeczne, niemożliwe do pogodzenia ze sobą wizje funkcjonowania w codzienności małżeńskiej. Przykładowo: każdy chciałby mieszkać blisko swoich rodziców (albo nawet razem z nimi – co samo w sobie nie jest dobrym pomysłem); jedno planuje jedynaka, drugie drużynę piłki nożnej; jedno nie wyobraża sobie życia poza dużym miastem, a drugie za nic nie wyprowadzi się ze wsi; jedno chce prowadzić bogate życie towarzyskie, a drugie chce siedzieć w domu; jedno chce spędzać wakacje w błogim lenistwie na plaży, a drugie, aktywnie chodząc po górach… Można by tak wymieniać w nieskończoność. Oczywiście to wszystko powinno być omówione przed ślubem i w razie potrzeby poddane twardym negocjacjom. Unikanie drażliwych tematów, by nie psuć miłej atmosfery, nie jest dobrym pomysłem. Uzyskany w ten sposób święty spokój i błoga nieświadomość przed ślubem stokrotnie się nie opłacają, bo owocują wielkimi trudnościami po ślubie. Te negocjacje są nauką potrzebnych ustępstw i rezygnacji ze „swojego”, uczą pokonywać egoizm. Właśnie rezygnacja ze „swojego” i dostosowywanie się do współmałżonka jest podstawą budowania więzów miłości. Przy okazji każda mądra rezygnacja „z siebie” owocuje rozwojem osoby i jej zdolności do ofiarnej miłości, a ta jest podstawą szczęścia. Problem odmiennego patrzenia na codzienność i istnienia własnych przyzwyczajeń (mówi się, że są one drugą naturą) narasta z wiekiem. „Stara” panna i „stary” kawaler mają zazwyczaj więcej przyzwyczajeń i są mniej elastyczni od młodszych osób w podejściu do koniecznych zmian w funkcjonowaniu przy zawieraniu małżeństwa. Tak więc moda na długoletnie „chodzenie” i odwlekanie zawierania małżeństwa (nieraz przez długie lata, mimo podjętej już decyzji!) jest kiepskim, szkodzącym dobru przyszłego małżeństwa pomysłem. Oczywiście nastolatki mogą poczekać spokojnie kilka lat do ślubu, lecz na przykład zdecydowani na małżeństwo 35-latkowie powinni pobierać się jak najszybciej i ze względów zdrowotnych czym prędzej decydować się na pierwsze dziecko. Dobre marzenia o małżeństwie Jakie marzenia o małżeństwie skutecznie chronią przed tak licznymi niebezpieczeństwami płynącymi z bezbożnego i wynaturzonego świata? Kiedy dwoje ludzi marzy o małżeństwie zbudowanym na fundamencie dziesięciu przykazań Bożych i jest zdolnych do wypełnienia tych marzeń, to są oni całkowicie bezpieczni. Wydaje się, że choć podejście do czystości przedmałżeńskiej i małżeńskiej zawsze było ważne, to dziś nabiera ono fundamentalnego znaczenia. Wynika to z szerzącej się deprawacji seksualnej i wręcz mody na rozwiązłość. Przyjrzyjmy się, co Kościół katolicki mówi o miłości małżeńskiej. W encyklice Humanae vitae (1968 r.) czytamy, że miłość małżeńska powinna być ludzka, pełna, wierna i wyłączna oraz płodna. Ludzka – czyli ma obejmować całego człowieka: zarówno jego ciało, jak i wymiar psychiczny i duchowy. Miłosna więź małżeńska ma obejmować całą osobę zarówno męża, jak i żony. Nie samo ciało, ale też nie wyłącznie ducha. Jan Paweł II wręcz powiedział, że: „Celem małżeństwa jest wspólna droga do świętości przez budowę komunii osób na wzór komunii Osób Boskich”. Słowa: „jedność”, „miłość” zastąpił słowem „komunia”, wcześniej zarezerwowanym wyłącznie dla Najświętszego Sakramentu i Eucharystii. Tym samym podkreślił świętość miłości małżeńskiej. Miłość pełna znaczy, że ma ona obejmować całą rzeczywistość małżeńską, bez żadnych egoistycznych rachub i wyjątków. Wszystko wspólne: łoże i stół, pieniądze i rozrywki, praca i odpoczynek, codzienność i świętowanie. Kłopoty dzielone na dwoje, a radości mnożone przez dwa. Miłość wierna nie jest idealistycznym wymysłem, lecz realną koniecznością ze względu na szczęście małżeńskie. Wierność musi być jednoznaczna i radykalna właśnie dziś, kiedy została tak bardzo nadwyrężona. Patrzenie na wierność powinno być jasne i bezkompromisowe – do końca życia takie, jakie małżonkowie mieli w chwili składania przysięgi małżeńskiej. Czy zachowałbyś się tak samo, gdyby żona była obok ciebie? Jeśli tak – jesteś wierny. Jeśli nie – to już jesteś niewierny, choćby to była tylko „niewinna” zdrada psychiczna. Wreszcie miłość jest płodna, czyli powinna być nastawiona na zrodzenie i wychowanie potomstwa, przy czym decyzja o poczęciu kolejnych dzieci winna być roztropna i wielkoduszna. Dziś w tej dziedzinie małżeństwom brakuje znacznie bardziej wielkoduszności niż roztropności. By móc w ogóle uczciwie planować poczęcia swoich dzieci (lub odkładać poczęcie z ważnych powodów), trzeba poznać naturę własnej płodności i umieć dopasować zbliżenia małżeńskie do aktualnych planów prokreacyjnych. Zresztą, umiejętność odłożenia współżycia jest konieczna dla każdego małżeństwa (również do zachowania wierności). Zaangażowanie rozumu i woli w realizację planów prokreacyjnych jest dla samych małżonków ważnym elementem ich wzrostu ku pełnej wolności i szczęściu. Wolność człowieka jest zdolnością podporządkowania wszystkich decyzji życiowych rozumowi i woli. I to bez względu na skutki. W wyjątkowych wypadkach nawet za cenę życia. Wolność doskonała, oparta na prawdziwej (Bożej) hierarchii wartości, jest świętością! Dwoje świętych małżonków może stworzyć prawdziwie miłosną, świętą komunię osób. To najwyższe (zaraz po relacji miłości z Bogiem) źródła szczęścia człowieka na ziemi. Problem w tym, że w poszukiwaniu szczęścia w tym skażonym bezbożnością i wynaturzeniami świecie wielu nigdy nie zamarzyło nawet ani o własnej świętości, ani o zbudowaniu świętej komunii małżeńskiej. Szukają szczęścia tam, gdzie go nie ma. Gdybyśmy dołożyli do powyższego miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz wolę wytrwania do śmierci, które małżonkowie ślubują sobie, wypowiadając słowa roty przysięgi małżeńskiej, to mamy najpiękniejszą wizję małżeństwa. Powinna ona być przedmiotem marzeń, ale też podstawą planu działań wszystkich mądrych (nie tylko wierzących) małżeństw. Konkretne postanowienia Plan zmiany swojego życia nie powinien pozostać pięknym (zwykle nierealnym) pragnieniem typu: od jutra wszystko zmienię w swoim życiu, będę lepszym i bardziej wierzącym człowiekiem, mężem, ojcem czy żoną, matką. Mądry plan powinien być przełożony na konkretne czyny. Jeżeli chcesz być lepszym człowiekiem, wymyśl konkretny czyn, który wprowadzisz w życie. Czyn, którego dotychczas nie wypełniałeś, a wiesz, że jest dobry, choć nie masz ochoty na jego wykonanie. Dobrze jest nałożyć sobie egzekwowalną przez siebie samego karę za zaniedbanie zaplanowanego czynu. To ułatwia konsekwentne wypełnianie planu. Przypilnowanie wypełnienia tego czynu spowoduje, że ten zewnętrzny czyn się „uwewnętrzni” i przemieni „sprawcę czynu” (por. Karol Wojtyła, Osoba i czyn). Podobnie, chcąc zmienić relację z Bogiem, zaplanuj konkretny czas, który dla Niego poświęcisz, i mądrze go zagospodaruj (1% czasu daje 14 minut i 24 sekundy na dobę). Jeżeli chcesz naprawiać relację małżeńską (a pragnąc własnego szczęścia, powinieneś marzyć o tym całym sobą), to przeznacz na to konkretny czas i… pieniądze. Ta inwestycja opłaci się stokrotnie. Opłaci się małżonkom, ich dzieciom, bliskim i w ogóle całemu światu. Wszak „przyszłość ludzkości idzie przez rodzinę”, a przyszłość rodziny zależy od trwałości i jakości więzi małżeńskiej oraz od dzietności małżeństw. Marząc o Bożej wizji małżeństwa i dodatkowo korzystając na co dzień z łaski sakramentu małżeństwa, ze wszystkich dostępnych łask sakramentalnych i oczywiście uczciwie pracując nad sobą i nad relacją z Bogiem oraz nad relacją małżeńską, mamy największe szanse na osiągnięcie pełni szczęścia w życiu już tu na ziemi i w wieczności. O wiele więcej znajdziesz w naszym sklepie! W małżeństwie z 16-letnim stażem cały czas jest kryzys i podnoszenie się z tego. Moim zdaniem kryzysy w małżeństwie są zbawienne. To jest taka istota małżeństwa. Chociaż w Polsce 33% małżeństw kończy się rozwodem, młodzi podejmujący decyzję o wspólnym życiu nie biorą pod uwagę, że to oni znajdą się w tej grupie. Pomimo tych statystyk ludzie zawierają małżeństwa z nadzieją i ufnością, że dobrze wybierają. Nawet jeśli jest to już kolejne ich małżeństwo. Jest kilka okoliczności, w których najczęściej pojawia się kryzys. Kryzys małżeński „dwuletni”. Pojawia się w okresie ok. 1-2 lat od wspólnego zamieszkania. W tym okresie małżonkowie/partnerzy często mają wrażenie, że już nie są sobą tak bardzo zafascynowani. Namiętność nieco opada a to, co wcześniej było „uroczą osobliwością” staje się „wkurzającym nawykiem”. Ten kryzys w małżeństwie związany jest bezpośrednio z wzajemnym chemicznym przyzwyczajeniem. Przez pierwszy okres związku (okres ten może się wydłużać, jeśli kontakty nie są codziennie) poznajemy się biochemicznie. Unikalny zapach, feromony drugiej osoby działają na nas pobudzająco, wzbudzając pożądanie i powodując motylki w brzuchu. Z czasem przyzwyczajamy się do tego zapachu i przestajemy na niego tak żywo reagować. To właśnie wtedy „trzeźwiejemy”, mamy wrażenie, że różowe okulary spadają nam z oczu i niejednokrotnie dochodzimy do wniosku, że „to jednak nie ta/nie ten”. Warto jest wiedzieć, że o ile o namiętność można dbać o tyle nie ma możliwości, abyśmy nie przyzwyczaili się do feromonów stałego partnera. Spadek pożądania z tym związany jest nieunikniony. Choć miło jest trwać w zauroczeniu, to wyobrażam sobie, że moglibyśmy być wyczerpani taką dawką emocji. Dzięki temu przyzwyczajeniu do feromonów partnera odzyskujemy zdrowy rozsądek, jesteśmy w stanie zacząć dbać o nasze granice, o budowanie wspólnego życia w osadzeniu w wartościach. Dopiero teraz widzimy partnera w pełni, razem ze słabościami i dopiero teraz możemy zaakceptować go/ją. Kryzys w związku 7 letnim. Po okresie zauroczenia przychodzi czas na „docieranie się”. Para zaczyna umawiać się na różne rzeczy, uzgadniać, tworzyć wspólne wizje i plany. Dajemy sobie samym i sobie nawzajem czas, aby dopasować się, nauczyć się żyć razem. Zwykle startujemy ze sporą dawką ciekawości, otwartości, cierpliwości, gotowości negocjacji i energii. Jeśli jednak „docieranie się” trwa długo, albo kolejne wyzwania przychodzą falami, często dochodzi do zmęczenia tą nieustanną pracą. Przecież miało być tak łatwo i przyjemnie! Czyż w bajkach nie żyją sobie „długo i szczęśliwie”? Rozstania w tym okresie często są powodowane pragnieniem łatwiejszej drogi, bez konieczności wypracowywania kolejnych i kolejnych rozwiązań. Faktem jest, że w niektórych parach ten proces przechodzi łatwiej a niektórych bardziej burzliwie. Nie jest jednak wcale powiedziane, że w kolejnej relacji ten proces przejdzie łatwiej… Czasem to my potrzebujemy się tego dopiero nauczyć. Kryzys w małżeństwie po pojawieniu się dziecka. Małżeństwo się zawiera, potem jest fajnie. Potem pojawiają się dzieci i – bach nie ma relacji! Aż do momentu aż najmłodsze dziecko nie skończy 8 lat. To taki przerysowany obrazek tego, co się dzieje w związku, gdy pojawiają się dzieci. Ester Pharel mówi wręcz o paradoksie seksu. Seks jest najprzyjemniejszym zwieńczeniem bliskości, jedności w relacji. Niekiełznaną energią, pragnącą wyłączności, bezpieczeństwa, niepewności i pożądania. A w wyniku tego seksu powstają dziecko. Które angażuje uwagę, sprawia, że rodzice się nie wysypiają, że są zmęczeni i sfrustrowani. Kobieta w ciąży i po narodzinach potrzebuje otoczenia opieką, troską, wsparciem, ciepłem i oczekuje tego od partnera, który wcześniej, żeby ją zdobyć, musiał się wykazać drapieżnością, pomysłowością, inicjatywą. Mężczyzna traci uwagę swojej kobiety, zaprzątniętej teraz bardziej opieką nad maluszkiem i nic dziwnego, że też traci pewność, co do miłości wybranki. Para w pierwszym okresie po narodzinach dziecka w naturalny sposób przestaje się koncentrować wyłącznie na sobie. Skupia się na maluszku. Z czasem niedostatek uważności na siebie nawzajem może doprowadzić do wniosku, że… miłość się wykruszyła. Jeśli jesteście na tym etapie, warto jest sobie uświadomić, że początkowo będziecie potrzebowali wdrożyć się do roli rodzica i wówczas mniej przestrzeni będziecie mili dla siebie nawzajem. Z drugiej strony warto jest, nawet gdy opieka nad maluszkiem dostarcza wielu trudów, zatrzymywać się codziennie chociażby na krótkim przytuleniu, kilku słowach wsparcia i miłości. Puste gniazdo i pusty związek. Efekt pustego gniazda dotyka niemal każdych rodziców. Po latach wspólnego życia i troszczenia się o rodzinę, cisza w domu bywa szokiem. Większość rodziców potrzebuje czasu, aby się z tą nową sytuacją oswoić i w niej odnaleźć. Czasem jednak małżonkowie uświadamiają sobie wówczas coś jeszcze. Że przez lata zaniedbywali relację i oddalili się od siebie. Stali się sprawnie współpracującym zespołem, lecz niekoniecznie bliskimi przyjaciółmi. Bogdan Wojciszke opisuje 3-składnikową koncepcję miłości, a razem z nią etapy, przez jakie może przejść związek. Ostatnim z etapów jest związek pusty: wspólne zobowiązania czy powiązania, przy braku namiętności i intymności. Do takiego etapu dochodzą te pary, które w natłoku zadań, odpowiedzialności, pracy, albo z powodu skierowania 100% uwagi na wychowanie dzieci, rok po roku odsuwały się od siebie. Dopóki dzieci są w domu, niedostatek bliskości małżeńskiej może być niedostrzegalny. Relacja z dorastającymi dziećmi, wspieranie ich, rozmowy z nimi pozwalają spełniać potrzeby, które zwykle kierujemy też do współmałżonka. Kiedy jednak dzieci się wyprowadzają, samotność i wyizolowanie boleśnie dają się we znaki. Są trzy najczęstsze ścieżki, którymi pary idą, jeśli spotka ich ten kryzys. Pierwsza to rozwód. Czasem małżonkowie tłumaczą, że „wcześniej by się rozstali, ale nie chcieli tego robić dzieciom” lub, że „już nic nas ze sobą nie łączy”. Druga prowadzi do stagnacji, przyzwyczajenia się do tego, jak jest i dopasowania się. Małżonkowie idący tą ścieżką często szukają spełnienia potrzeb społecznych w relacjach duchowych, rodzinnych i z przyjaciółmi. Trzecia zaczyna się od uświadomienia sobie, że mogłoby być w relacji inaczej i prowadzi przez poznawanie się na nowo, naukę tego, jak pełniej i szczęśliwiej być razem. Kryzys w małżeństwie to szansa na rozwój. Wymienione przeze mnie okresy nie wyczerpują listy trudniejszych okresów czy kryzysów, które mogą spotkać parę. Nie ma co się oszukiwać: kryzys w małżeństwie to trudny czas, pełen wyzwań, bólu i trudnych przeżyć. Równocześnie jednak zachęcam, aby spojrzeć na nie, jako na naturalne momenty zwrotne, dzięki którym ma szansę pojawić się rozwój, zmiana, coś dobrego. Jego objawy to wzajemna obojętność, poczucie obcości, kłótnie, brak seksu itp. Alkoholizm, przemoc, czy zdrady- to już nie kryzys, ale powód do rozstania, bo zazwyczaj nie ma co ratować ale trzeba ratować siebie przed współuzależnieniem i byciem „ofiarą”. Jak rozwiązać kryzys w związku? Małżeńskie kryzysy są nieuniknioną konsekwencją decyzji o byciu razem. Nie oznaczają jednak klęski związku, nie przekreślają jego sensu. Są częścią historii małżeństwa, tak jak jego sukcesy i radości. Jeśli umiemy je zaakceptować i konstruktywnie przeżyć, stają się swoistą szczepionką na dalsze życie. Pierwszy kryzys każdego małżeństwa zaczyna się w dniu ślubu. Słowo „kryzys” w tym wypadku nie oznacza zmiany na gorsze, ale zmianę w ogóle, polegającą na przejściu z odświętności narzeczeństwa w stan zwyczajnej stabilności i codzienności. W miejsce często maksymalnie wyreżyserowanych spotkań, z pełną charakteryzacją (garnitury, krawaty, eleganckie kreacje, biżuteria itp.) oraz „maską” (uśmiech, kultura, umiar, czar…) pojawiają się przysłowiowe kapcie i papiloty, impulsywne odruchy, nawyki. Zamiast rozmów o uczuciach i marzeniach zaczynają się — powodowane życiową koniecznością — uwagi na temat zakupów, posiłków, porządków… Choć wydaje się to banalne, kryzysy wynikające ze zmian w dotychczasowym układzie bywają bolesne, a nierzadko przeradzają się w głębsze i groźniejsze rozdźwięki. Ważniejsze zmiany zachodzące w małżeństwie to narodziny dzieci, uzyskanie pierwszego własnego mieszkania, przeprowadzki, nowa praca lub jej strata przez któreś z małżonków, kolejne stopnie edukacji dzieci, zawieranie przez nie związków małżeńskich, narodziny wnuków, itd. Do tego dochodzą wydarzenia nieprzewidziane — bolesne, jak choroby, śmierć kogoś w rodzinie lub katastrofy oraz radosne — wielka wygrana na loterii, szybka kariera… Dlaczego wrzucam to wszystko do jednego worka? Bo wszystkie te sytuacje zawierają element zmiany, która rodzi lęk. Stare jest oswojone. Nowe — to niewiadoma. Ten, kto ma silną konstrukcję psychiczną i mocne poczucie bezpieczeństwa jest skłonny podejść do nowej sytuacji jak do przygody, raczej z zaciekawieniem niż niepokojem. Osoby słabsze, niestabilne przestraszą się na zapas, przewidując to, co najgorsze. Gdy spotkają się dwie osoby słabe — o konflikt nietrudno. Psychologia poucza, że skutkiem lęku jest agresja, wynikająca z poczucia destabilizacji i bezradności. W myśl starego porzekadła, które mówi, że najlepszą obroną jest atak, rzeczywiście w sytuacji zagrożenia odruchowo sięgamy po najcięższą broń po to, by obronić się przed realnym czy wyimaginowanym niebezpieczeństwem i przetrwać. Trafiamy w partnera tym celniej i ranimy tym boleśniej, im dłużej trwa związek. Znamy się przecież doskonale. Przez dni, miesiące i lata wspólnego życia nieraz mieliśmy okazję dostrzec słabe strony partnera i odsłonić swoje. Uderzamy często bez złej intencji, nadal kochamy przecież żonę czy męża, jednak silna frustracja połączona z brakiem umiejętności adekwatnego jej przeżycia często tak właśnie owocują. Każda zmiana powinna wzmacniać czujność na wzajemne relacje po to, by kryzys zewnętrzny nie stał się przyczyną wewnętrznych kłopotów małżeństwa. Obok kryzysów wynikających z wyżej wspomnianych zmian mogą pojawić się w małżeństwie i inne. Postaram się pokrótce je scharakteryzować. Rutyna i wzajemne znudzenie się sobą On był kiedyś atrakcyjny, czarujący, pełen pomysłów, zaskakujący, przystojny…, ona — urocza, piękna, sympatyczna, radosna, czuła i wyrozumiała… A dziś: on — ciągle zmęczony, po pracy zainteresowany tylko gazetą i telewizorem. Ubrany w rozwleczony dres, w coraz większym rozmiarze. Ona — pełna pretensji, zaniedbana, skrzywiona, skupiona na dzieciach lub domowych porządkach. Każdy dzień, każdy tydzień wygląda tak samo. W wazonie nie ma już świeżych kwiatów. Nie pamiętają, kiedy byli razem na koncercie, w kinie, na randce we dwoje. Pojawia się nuda, zniechęcenie, szarość… Coraz trudniej wraca się do takiego domu. Gdy na drodze pojawi się przystojny, czarujący, uśmiechnięty inny on lub piękna, pełna wdzięku inna ona, bliskie jest niebezpieczeństwo zdrady, ucieczki z domu w bardziej atrakcyjny świat. Jak bronić się przed rutyną? Jak dbać o świeżość związku? Tak samo jak o każdą inną wartościową rzecz czy sprawę, czyli poprzez ciągłą i systematyczną pielęgnację. Dzień ślubu i przysięga dozgonnej miłości nie oznaczają końca obowiązku wzajemnego zabiegania o siebie. To staranie musi się teraz uwidocznić w każdym kolejnym dniu. Jego wyrazem jest, między innymi, dbanie o swoją atrakcyjność — fizyczną, intelektualną, towarzyską… Ładne ubranie warto zakładać nie tylko do pracy i na spotkanie towarzyskie, ale i w domu, dla męża czy żony. Pewna odświętność — gestów, słów, zwyczajów powinna towarzyszyć stale małżeńskim relacjom. Nie po to, żeby coś udawać, ale dlatego, by podkreślić ważność tego związku. Innym sposobem przezwyciężania monotonii jest umiejętność zaciekawiania sobą i dziwienia się partnerem. Do zwykłego rytmu dnia można wprowadzać nowe elementy, inspirujące niespodzianki. One właśnie ożywiają i mobilizują często do wzajemnych starań. To może być inna potrawa, nowa fryzura, odmienny sposób spędzenia niedzieli czy urlopu, kupno płyty z muzyką, której dotąd nie słuchaliśmy… Warunkiem powodzenia takich inicjatyw jest życzliwy odbiór drugiej strony, radość, a nie kurczowe trzymanie się tego, co było. Jak wszędzie i tu potrzebny jest umiar, żeby zmiany i niespodzianki nie stały się celem samym w sobie i nie zburzyły koniecznej w każdym związku stabilizacji. Przed rutyną mogą — paradoksalnie — obronić małżeństwo także rytuały, które odróżniają ten związek od innych. Na ogół tworzą się one przez lata, powodują, że nasz dom staje się domem szczególnym, ze specyficzną, niepowtarzalną atmosferą, za którą tęsknimy, kiedy jesteśmy daleko. Należą do nich: własny sposób przeżywania rodzinnych uroczystości; dekoracje mieszkania zaprojektowane przez członków rodziny, a nie kupowane w sklepie; okazjonalne wyjazdy w konkretne, własne miejsce w plenerze; rytuały pożegnalne i powitalne wykraczające poza banalne cmoknięcie w policzek; obrzędy pojednania, kiedy zdarzy się nieporozumienie czy kłótnia, itp. To wszystko powoduje, że z upływem lat rzeczywistość małżeńska nie szarzeje, tylko wzbogaca się ciągle o nowe barwy i odcienie. Kryzys zdrady Bardzo często zdrada jest skutkiem tego, co zewnętrzne (patrz wyżej opisana rutyna i nuda z poczuciem nijakości lub klęski w dotychczasowym związku), a nie przyczyną rozdźwięku między małżonkami. Jest to konsekwencja tego, co dzieje się wewnątrz każdego z partnerów, jego systemu i hierarchii wartości, postawy odpowiedzialności za związek, itd. Sytuacja pokusy — nieunikniona przecież — jest sprawdzianem dla naszej odpowiedzialności, lojalności, wierności temu, co przysięgaliśmy przed ołtarzem. To oczywiste, że łatwiej i efektywniej jest kupić nowy samochód niż żmudnie naprawiać stary i zużyty. Niektórzy taką filozofię stosują także do małżeństwa. „Nie udało się”. „To była pomyłka”. „Nie kocham cię już”. „Mam prawo do samorealizacji i spełnienia”. To częste pożegnalne słowa zdradzających. Pojawiają się tu ważne pytania o miłość i sposób jej rozumienia. Czy jest emocją, afektem, który mija i rzeczywiście nic na to nie można poradzić? Czy raczej jest to postawa troski o drugiego człowieka, obdarzania sobą w całym bogactwie, trwania w tym, co łatwe i co trudne; przyjaźń, solidarność… Zdrada może być epizodyczna lub trwała, ukryta bądź jawna, traktowana przez zdradzającego jako urozmaicający dodatek do małżeństwa lub jego potencjalny zamiennik. Czy stanie się ona początkiem końca małżeństwa w dużej mierze zależy od zdradzanego. Od tego, co okaże się ważniejsze — zraniona miłość własna, ból, upokorzenie, cierpienie czy raczej troska o trwałość domu i tej relacji, która kiedyś świadomie została wybrana i przypieczętowana — na dobre i złe. Bardzo ważne jest przebaczenie — zdolność do niego to cecha dojrzałego człowieka. Jednak jego niezbędnym warunkiem jest prośba o nie wyrażona przez tego, kto skrzywdził. Ujawnienie zdrady to — dla obojga — sygnał do analizy przebiegu małżeństwa. Być może należy ponownie przemyśleć istotę wspólnego życia, zastanowić się nad tym, w którym momencie zaczęły rozchodzić się nasze drogi i co miało na to wpływ. Warto uderzyć się w swoje, a nie współmałżonka piersi i zadać sobie pytanie, na ile ja ranię małżonka, nie rozumiem jego potrzeb, nie akceptuję dążeń i wyborów. Może mam w sobie coś z despoty, który zawsze musi postawić na swoim i chce rządzić w każdej sprawie. Może ciągle nie dowierzam partnerowi, ufam tylko swoim decyzjom, a jemu pozostawiam rolę wykonawcy. Może jestem zrzędą, nieustannie dającą wyraz swojemu niezadowoleniu, w dodatku przekonaną, że służy to wyłącznie dobru współmałżonka, którego przecież trzeba sobie wychować. A może jestem typem szalonego artysty, który świetnie sprawdza się w sytuacjach zabawy i rozrywki, bo ma wciąż nowe pomysły, a te właśnie cechy szalenie utrudniają codzienne współistnienie. Na takiej osobie trudno się bowiem oprzeć, gdyż tak prozaiczne czynności, jak robienie zakupów czy odbieranie dziecka z przedszkola, uważa ona niemal za obrazę dla swojej wybitnej osobowości. Zapomina o ważnych dla rodziny terminach i sprawach, tłumacząc z wrodzonym sobie wdziękiem, że to przecież nic takiego. Może nie staram się kontrolować swoich emocji, nie panuję nad językiem i w ten sposób boleśnie, choć nieświadomie, dotykam swojego współmałżonka. Wzajemna komunikacja Jedną z najczęstszych przyczyn małżeńskich kryzysów jest brak nawyku lub umiejętności rozmawiania o tym, co naprawdę ważne. Przemilczamy pierwsze nieporozumienia, bo wydaje nam się, że przejdzie, samo się wyjaśni… A te nie nazwane pretensje i żale rosną, i zaczynają żyć własnym życiem. Kiedy przeleje się kielich goryczy, nie ma to nic wspólnego z rzeczową rozmową, bo siła wybuchu jest zbyt intensywna. Zamiast wyjaśnień są oskarżenia, zamiast konkretów — ogólniki (bo ty zawsze, nigdy, bo twoja matka…), zamiast aktualności — wyciąganie historii sprzed lat (a pamiętasz, już wtedy…). Przeciwieństwem tej wersji są tzw. ciche dni uprawiane przez wiele par, tłumaczących, że jest to wybór mniejszego zła. Czym naprawdę są owe dni? To nic innego, jak absolutne zerwanie komunikacji, czyli przekreślenie szansy na porozumienie i wyjaśnienie czegokolwiek. Na izolację można sobie pozwolić wobec sąsiada, ale nie wolno jej stosować wobec kogoś najbliższego, bo jest to zgoda na umieranie tego, co żywe we wzajemnej relacji. Ciche dni to polityka strusia, który chowa głowę w piasek. Problem został przemilczany i czeka nie załatwiony na kolejną okazję, by się ujawnić. Małżeństwo jest przestrzenią dla odważnych, którzy nie boją się wzajemnej konfrontacji, bo wiedzą, że od świętego spokoju lepsze jest życie z całą jego różnorodnością. Nawyk dobrej rozmowy, nie tylko w sytuacji nieporozumienia, to podstawa trwania każdego związku, który nie ma być tylko „unią socjalno–ekonomiczną”. Nieprawdą jest, że nie ma na to czasu — skoro jest czas na telewizor, na piwo, na doprowadzanie do nieskazitelnej czystości kolejnych zakątków mieszkania czy garażu… Trzeba sobie postawić pytanie o naszą hierarchię wartości. Czy lśniąca podłoga, pełna lodówka, sprawny samochód, itp. są ważniejsze od wzajemnego zrozumienia, bliskości, zaufania? Dobrych rozmów można się uczyć. Są lektury, treningi komunikacji, itd. Ale najważniejszy jest codzienny, choćby nieporadny, własny trening: chwila dla siebie, nie w biegu, lecz przy kuchennym stole lub na wygodnej kanapie, albo na spacerze z psem. Rozmowa to intymność, czyli powierzanie sobie nawzajem tego kawałka siebie, który jest najgłębszy, najbardziej prywatny — po to, by „moje” zmieniło się w „nasze”. Błędem jest zakładanie, że on czy ona domyśli się, o co chodzi, i oskarżanie partnera, jeśli tak się nie stanie. Każde z nas jest inne, a nasze potrzeby i nastroje zmieniają się nawet kilka razy w ciągu dnia. Po co utrudniać życie swoje i partnera poprzez niedomówienia i zagadki, kiedy możemy je ułatwić, a zaoszczędzoną w ten sposób energię spożytkować w bardziej sensowny sposób. W małżeństwie często zachowujemy się tak, jakby nasz partner był uczestnikiem loterii fantowej, w której wygraną jest nasze zadowolenie i uśmiech, jeśli akurat trafił i przypadkiem odgadł nasze myśli. Istotą małżeństwa jest nieustający dialog, czyli wymiana informacji, pytań, wyrażanie oczekiwań, określanie emocji, dzielenie się przeżyciami. Im więcej informacji o sobie podaruję małżonkowi, tym większa szansa na wzajemne zrozumienie. Ważne, żeby te komunikaty nie były oskarżeniami. Lepiej powiedzieć: „jestem głodny”, niż: „podaj mi wreszcie obiad!”. Istotnym elementem dialogu jest umiejętność słuchania. Nadawanie nie może dominować nad odbiorem, gdyż wtedy będzie to raczej monolog. Podstawą słuchania jest pełne zrozumienia i akceptacji milczenie, kiedy mówi druga osoba; nawet wtedy, gdy są to rzeczy trudne czy nieprzyjemne. Chociaż wydaje się nam, że wiemy, jakie słowo padnie za chwilę, pozwólmy, żeby partner sam je wypowiedział. Uszanujmy tempo naszego rozmówcy, nie poganiajmy go, nie okazujmy zniecierpliwienia. Poświęćmy mu nasz czas i uwagę. Odłóżmy inne zajęcia. W spotkaniu ważne są też gesty, atmosfera, miejsce. Niektóre małżeństwa rozmawiają zawsze w określonej scenerii, w ulubionym kącie mieszkania, przy dobrej herbacie czy lampce wina. Nawet trudne sprawy łatwiej rozwiązać, kiedy jest wzajemna otwartość i troska. Seks W małżeństwie zdarzają się także kryzysy dotyczące seksu — sfery bardzo ważnej i delikatnej. Wynikają one nie tyle z powodu tzw. niedopasowania, ile raczej z braku znajomości siebie i partnera w tej dziedzinie. Mimo przemian obyczajowych ostatnich lat, zabiegów edukacyjnych dotyczących seksualności człowieka, tematyka ta wciąż owiana jest atmosferą tabu. Mówi się o niej głośniej i częściej, ale nie znaczy to, że mądrzej. W czasopismach i książkach pełno jest różnorodnych porad, które sprowadzają człowieka do istoty składającej się wyłącznie ze sfery popędowej, pomijając psychikę, rozum i wolę. Inne — traktują wciąż seks i erotykę jako coś grzesznego i brudnego. Tak naprawdę erotyczne relacje między małżonkami są miejscem najpełniejszego przekazywania miłości, pod warunkiem, że traktuje się je z należnym szacunkiem i odpowiedzialnością. Zadaniem każdego człowieka jest poznać swoją seksualność, zaakceptować ją, umieć rozpoznawać i nazywać swoje potrzeby w tej dziedzinie. Należy też o tym rozmawiać z partnerem, szukając własnego miłosnego języka, gdyż inaczej będzie to tylko spotkanie ciał, a nie całych kochających się osób. Dialog w tej dziedzinie jest niezbędny do prawdziwego porozumienia, opartego na wzajemnej szczerości i szacunku. Seksualność jest przestrzenią największej intymności, odsłonięcia siebie do końca. Stąd wielka podatność tej sfery na wszelkiego rodzaju urazy i zranienia. Potrafimy wybaczyć sobie zwykłe niepochlebne i czasem niesprawiedliwe oceny. Jednak gdy odnoszą się one do dziedziny erotyki, trwale zapadają w pamięć. Bardzo trudno potem odzyskać pełne zaufanie do partnera, dlatego należy bardzo dbać o to, by w kłótniach nie używać tego rodzaju argumentów, nie odgrywać się na nim poprzez ocenianie jego seksualnej atrakcyjności. Rozwiązując problemy tej natury, należy zawsze pamiętać, że człowiek jest całością, i jego seksualności nie da się oddzielić od całej reszty. Traktowanie stosunków seksualnych jako lekarstwa na rozdźwięki lub karanie partnera za jego przewinienia separacją od łoża jest błędem. Jedność w tej dziedzinie jest wypadkową ogólnego porozumienia, wzajemnego szacunku i ciągłego poznawania siebie. Różnice poglądów Kolejną przyczyną małżeńskiego kryzysu mogą być różnice poglądów dotyczące ważnych spraw i często związany z nimi zawód w stosunku do współmałżonka: „Wydawało mi się, że myślimy jednakowo, a on postąpił tak…”, „Jak ona mogła tak zrobić?”. Pojawiają się: szok, zdziwienie, przerażenie, utrata zaufania… To wszystko nie wydarzy się, jeśli od początku małżeństwa, a właściwie już od momentu zaprzyjaźniania się z sobą, rozmawiamy na każdy temat, obserwujemy się uważnie, uczymy się siebie. Problemy pojawią się, jeśli w początkowym okresie znajomości zamykamy oczy na prawdę: „Nic nie jest ważne; ważne, że się kochamy…”, „Nie szkodzi, że on nie lubi dzieci, nasze na pewno pokocha…”, „Co z tego, że ona głosuje na tę partię, ważne, że jest ze mną…”. Dotyczy to drobiazgów i poważnych spraw. Konieczna jest sztuka kompromisów, czasem poświęceń. Najpierw jednak musi być wiedza o rzeczywistości i jej akceptacja. Małżeństwo moich znajomych rozpadło się. On był po zawodówce, ona skończyła studia. On był ze wsi, ona z miasta. Inne nawyki, inny styl życia, potrzeby. Jego lekturą był „Sportowiec”, ona czytała poezję, współczesną literaturę. Nie to ich prawdopodobnie zgubiło, ale fakt, że przed ślubem nie uznali tych różnic za ważne. Przecież się kochali. Potem okazuje się, że inaczej sobie to wszystko wyobrażali. Ona chciała mieć męża kumpla i partnera. On, pochodzący z patriarchalnej rodziny, widział siebie raczej jako przywódcę stada, który zarabia na dom i spodziewa się wsparcia ze strony podporządkowanej żony, obiadków na czas, zadbanego domowego ogniska. Lub inaczej — ona słaba i bierna. Tęskniła za mężem opiekunem, a on wychowany przez nadopiekuńczą matkę, szukał jej także w żonie… Nie ma jednego słusznego modelu małżeństwa. Ważne, żeby był jasno nazwany i akceptowany przez obie strony. Warto przed ślubem zadać sobie pytanie, czy jestem w stanie zaakceptować mojego partnera z cechami, poglądami, nawykami, wyobrażeniami, itp. takimi, jakie ma teraz, zakładając, że nigdy się one nie zmienią. Jeśli odpowiedź jest negatywna, a szansę na udany związek widzę tylko pod warunkiem zmian, które pod moim wpływem dokonają się we współmałżonku, ryzyko niepowodzenia jest bardzo duże. Jeśli jednak związek już trwa, a my dopiero teraz odkrywamy, jak wiele nas dzieli, pozostaje szukanie kompromisów w oparciu o to, co mamy wspólne. Może pokrywają się nasze ideały i cele, a różnimy się w poglądach na to, jakimi drogami należy do nich dążyć? A może mamy podobne potrzeby, a różni nas sposób ich zaspokajania? Żeby osiągnąć sensowną ugodę, musimy nauczyć się rezygnować ze swoich przyzwyczajeń i przyjmować odmienność partnera jako dar i bogactwo, a nie zagrożenie, pamiętając przy tym, że dary bywają trudne. Możemy również próbować ustalać sensowne granice wzajemnych ustępstw i unikać konfrontacji tam, gdzie kompromis jest niemożliwy. Wtedy pozostaje szacunek dla poglądów małżonka, z jednoczesnym zachowaniem swoich. Warto również pamiętać o tym, że wzajemna odmienność jest wielką wartością każdego małżeństwa. Im bogatszy wewnętrznie, pochłonięty jakąś pasją jest każdy z małżonków, tym bogatszy cały związek. To, co dotąd mieli pojedynczo i prywatnie, teraz staje się własnością ich obojga i służyć może wzajemnemu rozwojowi. Małżeńskim ideałem wcale nie musi być równość pod każdym względem. I ona, i on mają swoje talenty, zainteresowania, doświadczenia, umiejętności. Mogą się tym zarażać, obdarzać, zaciekawiać i cieszyć. Razem mają o wiele więcej, niż mieli osobno. Czyż to nie jest powód do radości? Ingerencja osób trzecich W najbardziej typowej wersji będą to oczywiście teściowie, ale mogą być także aktywne przyjaciółki lub życzliwi kumple. Ważnym warunkiem powodzenia małżeństwa jest jego autonomia (co nie oznacza izolacji od rodziny czy społeczeństwa). Autonomia fizyczna (oddzielne mieszkanie, finanse), ale także psychiczna (samodzielne decyzje, realizacja własnych pomysłów). Kiedy kobieta staje się żoną, a mężczyzna mężem, nie przestają być córką czy synem. Są to jednak już inne układy, inne relacje. Małżeństwo jest, a przynajmniej powinno być, definitywnym opuszczeniem jednego domu po to, by zbudować swój, nowy. Nie da się mieszkać i prawdziwie żyć w dwóch naraz. Trzeba się jasno określić i nie trzymać kurczowo tego, co było. Cenne jest korzystanie z własnych korzeni, sięganie do doświadczeń i mądrości rodziców, pod warunkiem, że będą to sugestie, nie rozkazy; propozycje, a nie próba szantażu („jeśli się wyprowadzicie, to ja tego nie przeżyję”), jasne oferty, a nie manipulacja. Najważniejszym układem w małżeństwie jest relacja mąż — żona. To się wydaje oczywiste, jednak często w praktyce okazuje się, że w rodzinach ważniejsze stają się nieprawidłowe sojusze i koalicje. Na przykład: żona lub mąż tworzą układ ze swoją matką lub ojcem albo z czasem żona buduje ścisłą więź z córką, a mąż z synem, kosztem relacji małżeńskiej. Jeśli duet żona — mąż jest stabilny, mocny, to wszystkie inne przeciwności mogą co najwyżej zachwiać małżeństwem, ale nie są w stanie go przewrócić. To żona i mąż wspólnie budują dom, to oni są jego opoką, na której opiera się cała reszta. W każdym dobrym małżeństwie jest miejsce i czas na pielęgnowanie tej najważniejszej relacji — przez bycie tylko we dwoje, po to, by potem móc być także dla innych i z innymi, w tym z własnymi dziećmi i rodzicami. Nie ma to nic wspólnego z egoizmem czy niewrażliwością wobec innych. Jest to konieczność, ciągłe wzmacnianie fundamentów związku. Nieobecność Jeszcze jedna ważna przyczyna kryzysu małżeńskiego to nieobecność — fizyczna lub psychiczna — któregoś z małżonków. Czasem, jak na przykład w rodzinach marynarskich, jest to stały element małżeństwa, wynikający z obiektywnej sytuacji. Kiedy indziej stanowi ona raczej skutek braku właściwych wyborów dotyczących wspólnego życia. Na pewno zawsze warto zastanowić się, czy rzeczywiście jest ona koniecznością. Jeśli tak, niezbędna staje się umiejętność podtrzymywania wzajemnej więzi. Ważna jest intensywność i głębia kontaktów między małżonkami. Jeśli widujemy się rzadko, tym bardziej trzeba dbać o to, żeby spotkania nie były powierzchowne, byle jakie, by stały się one zastrzykiem miłości na następne, spędzane osobno dni czy tygodnie. Można również pielęgnować na odległość wzajemną więź — poprzez listy czy rozmowy telefoniczne, choćby krótkie, ale regularne, zawierające obok informacji o zwykłych sprawach, także słowa wyrażające uczucia, tęsknotę, itp. Nałogi i przemoc Na koniec wspomnę o nałogach i przemocy, które w sposób dramatyczny mogą zachwiać małżeństwem, a nawet podważyć sens jego kontynuowania. W obu tych przypadkach, niezależnie od źródeł problemu, zaburzeniu ulega to, co bardzo istotne w małżeństwie, czyli bliskość, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa. Takie sytuacje wymagają pomocy specjalistów, a zadaniem i obowiązkiem zdrowego małżonka, podejmowanym w imię prawidłowo rozumianej miłości, jest przerwanie milczenia i odważne wołanie o pomoc wszystkich tych, którzy są do tego powołani. Złudne jest przekonanie, że poradzimy sobie sami, że partner się zmieni, że będzie lepiej. Człowiek dotknięty nałogiem lub zaburzeniami osobowości nie jest w pełni odpowiedzialny za to, co robi. Jego wola i rozum nie funkcjonują prawidłowo i najczęściej nie jest w stanie zmienić swojego postępowania. Trzeba przełamać wstyd związany z ujawnianiem dramatu, gdyż to właśnie jest jedynym sposobem, by go zlikwidować. Jest wiele instytucji, które mogą pomóc w rozwiązaniu tego typu problemów. Im wcześniej się do nich zwrócimy, tym większa szansa na realną pomoc. Małżeńskie kryzysy są nieuniknioną konsekwencją decyzji o byciu razem. Nie oznaczają jednak klęski związku, nie przekreślają jego sensu. Są częścią historii małżeństwa, tak jak jego sukcesy i radości. Jeśli umiemy je zaakceptować i konstruktywnie przeżyć, stają się swoistą szczepionką na dalsze życie. Wzmacniają i uczą skutecznie, ponieważ nauka ta wynika z własnych błędów. Wiele małżeństw po nawet bardzo głębokich załamaniach staje na nogi i buduje dalej związek, scementowany w dwójnasób intensywnymi przeżyciami. Kryzys może bardzo zbliżyć małżonków, jeśli wspólnie starają się go przezwyciężyć i pamiętają o tym, że żyć razem nie oznacza żyć łatwo. Jednym z głównych warunków wychodzenia z kryzysów jest umiejętność darowania wzajemnych uraz. Często bardzo się przywiązujemy do naszego cierpienia, bólu, poczucia krzywdy. Staramy się, żeby partner ani na chwilę nie zapomniał o tym, jak wielkim okazał się draniem i jak bardzo przez niego cierpimy. Obnosimy się ze swoim żalem, przejmująco milczymy lub obrzucamy współmałżonka gorzkimi spojrzeniami. Im dłużej to trwa, tym trudniej przerwać. Powoli wchodzimy w stan, który można zatytułować „im gorzej, tym lepiej” i toczymy z partnerem grę. Cokolwiek zrobi w tej sytuacji, i tak będzie źle. Mnożymy nasze wymagania i oczekiwania oraz intensywnie adorujemy nasze nieszczęście. Trudno dokładnie wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Czasem jest to efekt zbyt długiego zbierania różnych żalów, które się w taki właśnie sposób wylewają. Jak przezwyciężyć taką sytuację? Bardzo pomaga poczucie humoru i dostrzeżenie w całej tej sytuacji nie tylko tragedii, ale także farsy. Podstawą jest oczywiście umiejętność śmiania się z siebie. Naprawdę czasem jesteśmy komiczni w swoim zacietrzewieniu, kiedy nawet nie bardzo już pamiętamy, o co nam na początku chodziło. Spróbujmy trochę wyjść poza siebie i spojrzeć z boku. Taki dystans bardzo się przydaje. Można wyobrazić sobie, że oglądamy film, którego fabuła oparta jest na naszym życiu. Łatwiej wtedy dostrzec to, co naprawdę istotne, prościej znaleźć sensowne rozwiązania. Można nagrać małżeńską kłótnię, a potem, kiedy emocje już miną, odtworzyć ją i zanalizować. Inny sposób radzenia sobie z kryzysami to korzystanie z pozytywnych doświadczeń z przeszłości. W chwilach najtrudniejszych i zdawałoby się beznadziejnych, warto przypomnieć sobie wspólne szczęśliwe chwile. Mogą w tym pomóc zdjęcia, pamiątki, listy pisane do siebie. To wszystko pomaga wrócić do źródeł, odkryć na nowo wartość związku, odświeżyć miłość, która nie skończyła się przecież, ale może nieco wyblakła, przygasła. Uruchamianie dobrych wspomnień pomaga stwierdzić, że jest o co i o kogo walczyć. Przestrzegam przed sformułowaniami (nawet w myślach!) typu: „gdzie ja miałam oczy?”, „co ja w niej widziałem?”. Obok nas jest przecież ciągle ten sam człowiek, którego kiedyś pokochaliśmy i postanowiliśmy być z nim przez całe życie. Jego wartość pozostała niezachwiana. Musimy w to wierzyć nieustannie, jeśli nasze małżeństwo naprawdę ma być trwałe i szczęśliwe. Im dłużej jesteśmy razem, tym bogatsza okazuje się prawda o nas, pełniej się ona ujawnia. Oznacza to również odsłanianie się warstw dotąd przykrytych. Wszystkie są wartościowe i cenne, także te, których na razie nie rozumiemy. Nigdy nie jest tak, że człowiek z dobrego nagle staje się zły. Każde z nas jest mieszanką dobra i zła, szlachetności i podłości. Ważne jest, żeby ani w sobie, ani tym bardziej w drugim człowieku nie skupiać się na tej ciemnej stronie. Jeśli dzisiaj wydaje się komuś, że nienawidzi swojego małżonka lub jest wobec niego całkowicie obojętny, niech przypomni sobie, dlaczego kiedyś go pokochał. I niech szuka w nim tych wartości, a one na pewno się ujawnią. W przezwyciężaniu kryzysów pomaga także paradoks. Jeśli nie możemy przestać się kłócić, to zacznijmy spierać się „systemowo”, na przykład tylko w piątki lub tylko między a Albo postanówmy, że przed każdą ostrą wymianą zdań będziemy się elegancko ubierać. A może niech będzie wolno kłócić się tylko na stojąco? Nie kpię. Takie sposoby naprawdę pomagają przełamać swoje złości i na nowo zbliżyć się do siebie. Konflikty można rozwiązywać w sposób twórczy. Do tego przydatna jest technika, nazywana burzą mózgów. Polega ona na tym, że każda strona sporu zgłasza swoje pomysły na załatwienie danej sprawy. Im więcej tych pomysłów i im bardziej one są szalone, tym lepiej. W tej fazie zabroniona jest jakakolwiek ocena i krytyka. Mamy tylko słuchać i zapisywać kolejne propozycje. Następnie weryfikujemy projekty i odrzucamy te, które są rzeczywiście niemożliwe do spełnienia oraz te, których nie może zaakceptować jedna ze stron — nie z powodu złośliwości, ale z przyczyn naprawdę ważnych. Potem pozostaje już tylko wybór rozwiązania najbardziej efektywnego i satysfakcjonującego oraz jego realizacja. Małżeństwa, które często się kłócą i mają problemy z dochodzeniem do porozumienia, zachęcam, aby przestudiowały podręczniki omawiające techniki negocjacji i zastosowanie strategii problemowej, która polega na tym, że nie walczymy z sobą, tylko staramy się wspólnie rozwiązać problem. Czasem przydatna jest mediacja, to znaczy włączenie w spór osoby trzeciej, obiektywnej, która pomoże nam zobaczyć problem we właściwej perspektywie. Taka pomoc jest niezbędna wtedy, gdy emocje rozhulały się za bardzo i sami nie jesteśmy w stanie zdobyć się na dystans. Nie oznacza wtrącania się w nasze życie ani udzielania dobrych rad. Zadaniem mediatora jest tylko pośredniczenie między zwaśnionymi i zapobieganie burzliwej konfrontacji. Jego osoba musi być zaakceptowana przez obie strony konfliktu. Ważne dla jedności związku jest zachowywanie jego intymności i granic, stąd istotne wydaje się, aby po mediatorów sięgać w sprawach naprawdę istotnych i by nie „sprzedawać” tego, co dzieje się w małżeństwie wszystkim i zawsze. Można boleśnie zdradzić małżonka nie tylko na płaszczyźnie erotycznej, ale także poprzez ujawnienie jego tajemnic czy powierzanie komuś trzeciemu tego, co było i powinno być własnością dwojga. Publiczne narzekanie na małżonka czy piętnowanie jego wad nie służy niczemu dobremu, nawet gdy publicznością jest tylko zaufana przyjaciółka. Jeśli już czasem naprawdę trudno się powstrzymać przed narzekaniem, to warto przyjąć zasadę, że po litanii wad, wymieniamy przynajmniej taką samą ilość zalet partnera. W konfliktach często uruchamiają się emocje o dużym negatywnym ładunku, takie jak złość, gniew, nawet nienawiść. Dlatego ważne jest, aby nauczyć się nimi odpowiednio gospodarować, tak by nie stały się bronią do rażenia przeciwnika. Warto znaleźć swój własny, bezpieczny sposób ich realizacji. Może to być aktywność fizyczna, ruch, praca, twórczość, krzyk (ale nie na małżonka ani nikogo innego), śpiew — czyli coś w co skierujemy nadmiar nagromadzonej energii. Dla innych korzystniejszy może być sen, relaks przy dobrej muzyce lub zrobienie sobie jakiejś drobnej przyjemności. To oczywiście nie załatwia problemu, ale pozwala ochłonąć i wrócić do równowagi. Kryzysy są oznaką życia i rozwoju związku, bliskości, jaka łączy partnerów. Niektórzy twierdzą, że po małżeńskiej burzy coś się jakby odświeżyło, odmłodniało, nabrało nowego blasku. Dobry przełom, to taki, który został przeżyty w konstruktywny sposób i stał się kolejną warstwą fundamentu małżeństwa, jego umocnieniem, elementem jego odrębności i niepowtarzalności. Historia każdego małżeństwa to powtarzające się okresy stabilizacji i niepokoju, równowagi i burz, radości i smutków. Ważne, żeby o tej zmienności pamiętać i przy kolejnym kryzysie trwać z nadzieją, że to tylko kolejny etap, po którym znowu zaświeci słońce. Małgorzata Mazur (ur. 1959 r. – zm. 02 listopada 2020 r.) – pedagog, absolwentka teologii na UKSW w Warszawie, trenerka „Szkoły dla rodziców i wychowawców”, przełożona prowincjalna Fraterni Świeckich Zakonu Kaznodziejskiego. Mieszkała w Sz... Kryzysy zdarzają się w każdym związku. Można potraktować je jako mur, blokadę, która rozdziela raz na zawsze dwoje ludzi. I rozstać się. Ale wystarczy odrobina dobrej woli, aby zobaczyć trudną sytuację
hej. mam problem z chłopakiem. jesteśmy razem od 8 miesięcy. kiedy jest dobrze jest idealnie, wszystko mi odpowiada, jednak z najmniejszych powodów prowadzi do kłótni, która sprawia, że on wątpi w naszą miłość. taka sytuacja zdarza się co miesiąc. to strasznie wykańcza. twierdzi, że nie ma pojęcia dlaczego się tak dzieje, po prostu ma dziwne myśli i uważa, że to nie ma
Svl9C5J.