Czasami nawet w najbardziej udanym małżeństwie, pewne sygnały wysyłane przez ukochaną osobę mogą sugerować, że Wasze partnerstwo przechodzi trudności. Wystarczy, że jednej ze stron zaczyna czuć, że coś nie gra i związek stoi na granicy rozstania. Oczywiście, każda relacja przechodzi swoje chwile załamania i wcale nie oznacza, że to jest powód do jej zakończenia. Kryzys w związku pojawia się wtedy, kiedy kłótnie i nieporozumienia zdarzają się bardzo często i z czasem przestaje nam zależeć na ukochanej osobie. Jeśli oboje czujecie, że Wasza relacja przeżywa kryzys, warto zastanowić się na jego powodem. Co sprawia, że zaczynają pojawiać się problemy w związku i jak je rozwiązać? Oto kilka wskazówek, aby uratować swoją relację z osobą, na której nam zależy. Nierówne traktowanie i poczucie wyższości jednej ze stron Ważne w związku jest równe zaangażowanie i traktowanie siebie nawzajem. Bardzo często zdarza się, że jedna ze stron zdecydowanie bardziej angażuje się w związek oraz wkłada więcej wysiłku, aby go utrzymać. Jeśli takowa sytuacja się nie zmienia, nie wróży to dobrej przyszłości związkowi. Nierówne zaangażowanie w związek na polu emocjonalnym powoduje frustrację zwłaszcza ze strony osoby bardziej przywiązanej. Warto porozmawiać z drugą osobą, na temat tego, czy równo poświęcacie się związkowi oraz, czy oddajecie sobie tyle atencji, ile oboje potrzebujecie. Warto również zauważyć, czy w waszym związku jedna ze stron nie czuje pewnego rodzaju wyższości. Takie poczucie jest niezwykle krzywdzące dla partnera lub partnerki oraz zaburza jego poczucie wartości, które zdecydowanie trudno jest odbudować. Brak czasu i szacunku Jedno z najważniejszych wartości w związku jest wzajemny szacunek i poświęcanie drugiej osobie czasu. Żadne wielkie prezenty i skarby nie oddają tego samego jak poczucie, że ktoś nas szanuje i chce spędzać z nami dużo czasu. Jeżeli w waszym związku brakuje czasu na długie rozmowy, seks, randki i wyjazdy, warto zastanowić się, czy wasza relacja idzie w dobrą stronę oraz, czy każdemu do odpowiada. Podstawą zbudowania dobrego związku jest budowanie emocjonalnej, wzajemnej więzi. W trwałej relacji bardzo ważny jest szacunek. Możecie nie zgadzać się w wielu kwestiach, notorycznie się kłócić, aczkolwiek zawsze powinniście się szanować. Brak zaufania i szacunku to najczęstszy powód do rozstania. Nawigacja wpisu
Brak pożycia intymnego to jedna z najczęstszych przyczyn rozwodów w naszym kraju. Sfera seksualna nieodłącznie wiąże się obustronnie z innymi aspektami małżeństwa. Zdarza się bowiem, że za brak bliskości w małżeństwie odpowiadają częste kłótnie, niedomówienia oraz brak czasu w związku.
Kryzys prędzej czy później dopadnie każdy związek. Niezależnie od tego, czy jesteście ze sobą kilka lat czy macie kilkudziesięcioletni staż i w Waszej relacji będą pojawiać się momenty zwrotne, bo tym właśnie jest kryzys. Od Waszej postawy ostatecznie będzie zależeć, czy wyjdziecie z nich obronną ręką. Co może być źródłem kryzysu w małżeństwie oraz jak i czy w ogóle da się uratować małżeństwo po kryzysie? Rodzaje kryzysów Słowo „kryzys” pochodzi od greckiego określenia „krino”, które oznacza „punkt zwrotny, przełomowy; moment rozstrzygający; jakościową zmianę układu lub w układzie”. Najkrócej rzecz ujmując, kryzys jest nie tylko trudnością, zagrożeniem czy walką, ale także szansą na to, że wreszcie coś, co nam utrudniało życie, zmieni się na lepsze. W kontekście kryzysów małżeńskich warto zwrócić uwagę na trzy typy kryzysów, zależnych od miejsca usytuowania przyczyny: kryzys małżeństwa wywołany kryzysami indywidualnymi osób tworzących małżeństwo, kryzys wynikający z dynamicznego charakteru małżeństwa, kryzys wywołany zaburzeniem relacji zewnętrznych małżeństwa. Inny znany podział kryzysów w małżeństwie, niejako koresponduje z powyższymi i dzieli je następująco: kryzys w pierwszych 3 latach małżeństwa – to pierwszy kryzys, z którym borykają się młodzi małżonkowie. Nagle do głosu zaczyna dochodzić codzienna rutyna, partnerzy odkrywają, że druga osoba nie jest taka, jak sobie ją wyobrażaliśmy. To, co do tej pory nam nie przeszkadzało, np. pewne wypowiedzi czy styl bycia męża czy żony, teraz staje się powodem napięć. kryzys w związku przez pojawienie się pierwszego dziecka oraz kolejnych – dla każdego świeżo upieczonego rodzica, pojawienie się dziecka wiąże się z emocjami. Kryzys dotyka zwłaszcza tych związków, które nie planowały potomstwa. Dziecko zupełnie zależne od opiekunów, potrzebuje ich całkowitej troski i oddania, przez co wiele osób musi swoje plany zawodowe czy pasje przesunąć na drugi plan. Gdy odpowiedzialność za wychowanie dzieci jest przenoszona tylko na jedną osobę, może dojść do jeszcze większego kryzysu. kryzys z powodu niemożności posiadania dzieci lub rozbieżności zdań związanych z posiadaniem potomstwa – nierzadko trudności z zajściem w ciążę partnerki, mogą być przyczyną pojawienia się problemów w małżeństwie. Niestety, wielu partnerów ma także rozbieżne zdania związane z posiadaniem potomstwa, a mimo to wiąże się na stałe z osobami, które mają inne spojrzenie na ten temat. W takim związku jedna i druga osoba może czuć się nieszczęśliwa. W kwestii chęci posiadania lub nieposiadania dziecka nie ma miejsca na kompromis i osoby decydujące się na małżeństwo powinny być tu raczej jednomyślne, to zaoszczędzi im wiele bólu w przyszłości. kryzys z powodu straty – mogą to być problemy finansowe, utrata domu z powodu niespłaconego kredytu czy kwestie związane ze śmiercią dziecka. kryzys z powodu emigracji – jeżeli małżeństwo żyje na odległość, ponieważ jedna osoba w związku np. pracuje lub studiuje za granicą albo para żyje na odległość może to powodować problemy, ponieważ obie strony czują, że nie ma męża czy żony przy nich na co dzień. Pojawiają się przez to problemy z komunikacją czy nawet brak tematów do rozmów w związku. kryzys wieku średniego w małżeństwie – praktycznie każda osoba w wieku średnim może przeżywać tego rodzaju kryzys. Uświadamia sobie, że w zasadzie pół życia ma najprawdopodobniej za sobą. Pojawiają się niezaspokojone potrzeby oraz przypominają o sobie niezrealizowane marzenia. Tym bardziej, że dzieci są już na tyle duże, że mogą już same zająć się sobą i wolny czas można teraz poświęcić sobie, pojawia się chęć porównywania dotychczasowych osiągnięć czy testowanie, na ile jesteśmy atrakcyjni dla innych osób. kryzys wywołany opuszczeniem rodziny przez dziecko – gdy dzieci dorastają, zaczynają się usamodzielniać, naturalnym etapem jest ich wyprowadzka. Dla wielu rodziców to trudny czas, pojawia się kryzys pustego gniazda, gdy mąż i żona odkrywają, że nie mają wspólnych tematów oprócz opieki nad dziećmi. Niektóre kobiety zauważają wówczas, że: „mąż ze mną nie rozmawia”, mężczyźni również czują się opuszczeni przez żony, odczuwają oni, że pojawia się milczenie w związku albo długie kłótnie. kryzys w związku ze zdradą – niejednokrotnie zdrada może być zarówno przyczyną wystąpienia kryzysu, jak i jedną z jego oznak, tzn. od dawna działo się źle pomiędzy małżonkami, ale żaden nie powiedział tego głośno i sposobem na rozładowanie złych emocji była zdrada, której oczywiście nie można usprawiedliwiać problemami w małżeństwie. Bez wątpienia jednak niektóre osoby mogą tak uciekać od rozwiązania trudności. Przyczyny kryzysu w małżeństwie (oznaki) Kryzys w małżeństwie nie pojawia się nagle. Zwykle przez wiele miesięcy druga osoba może wysyłać nam sygnały, że coś jest nie tak. Oznaki kryzysu pojawiają się na poziomie psychologicznym, kiedy partner obwinia o wszystko, występują ciągłe kłótnie w związku, a także emocjonalnym, gdy brak bliskości w związku. Tego rodzaju trudności mogą skutkować brakiem seksu w związku. Co więcej, rezygnacja ze współżycia sama w sobie może być również oznaką, że w konkretnym małżeństwie nie dzieje się dobrze. Małżonkowie nierzadko w czasie kryzysu uciekają w hobby czy w pracę. Rzadziej bywają w domu, chcąc uniknąć konfrontacji z drugą osobą. Mają trudności w nawiązaniu rozmowy lub są przekonani, że tylko ich pomysł na rozwiązanie problemu jest konstruktywny. Natomiast propozycje drugiej strony są, delikatnie mówiąc, nietrafione. Czy to brak miłości w małżeństwie, a może po prostu kryzys? Niekiedy może on objawiać się także poczuciem nudy, wypalenia. Małżeństwem w kryzysie może być także taki związek bez kłótni. Obie strony wolą wycofać się do swojego świata, ponieważ wiedzą, że nie dogadają się z partnerem. Brak kłótni może wskazywać też, że drugiemu człowiekowi nie zależy już na współmałżonku. Chodzi tu oczywiście o konstruktywną kłótnię, a nie atakowanie bliskiej osoby. Należy pamiętać, że złość, niechęć, pretensje wobec partnera nie są nigdy wytłumaczeniem dla przemocy psychicznej, fizycznej czy ekonomicznej. Brak szacunku w związku może spowodować jedynie zaostrzenie konfliktu. Ratowanie i naprawa małżeństwa po kryzysie – możliwe rozwiązania Jak ratować małżeństwo po kryzysie? Najpierw trzeba zażegnać konflikt, a więc porozmawiać bez emocji o tym, co było przyczyną kryzysu, a następnie ustalić, jak dojrzali ludzie sposoby wyjścia z tego rodzaju trudności. Ciągłe powtarzanie starych utartych sposobów działania, może co najwyżej doprowadzić do rozstania. Nie wiesz, jak naprawić małżeństwo? Partnerzy muszą poczuć się wzajemnie odpowiedzialni za związek. Warto także skorzystać z pomocy terapeuty par, który doradzi, co można zrobić, by zażegnać kryzys. Brak czułości w małżeństwie czy trudności z rozmową można zażegnać, gdy obie strony chcą walczyć o siebie. Kiedy nie warto ratować małżeństwa? Jest kilka takich sytuacji, które wskazują na rozpad małżeństwa oznaki mogą być mniej lub bardziej subtelne. Przede wszystkim, gdy jedna albo dwie osoby nie chcą dojść do porozumienia, gdy np. dawna zdrada jest tak bolesna, że wraca przy okazji mniejszych problemów i pojawia się myśl „nie mogę patrzeć na męża lub żonę”, gdy małżonek zachowuje się w sposób poniżający drugą osobę, stosuje przemoc fizyczną lub psychiczną albo nieustannie oszukuje. Nierzadko kryzys może być po prostu etapem rozpadu związku, którego nie da się już zatrzymać. Czasem dochodzimy do takiego momentu w małżeństwie, gdy czujemy, że już nam nie po drodze z drugą osobą. Rozmijamy się w planach, marzeniach, przestajemy kochać i to chyba jest dobry moment, by pozwolić – chociażby w imię dobrze spędzonych lat – być drugiej osobie szczęśliwą. Być może chwilowe rozstanie sprawi, że zatęsknimy za byłym mężem lub byłą żoną i wówczas damy sobie jeszcze jedną szansę. Tylko szczerość, szacunek i empatia mogą zapewnić małżeństwu przetrwanie. Należy jednak pamiętać, by nie skreślać związku tylko dlatego, że weszliśmy właśnie w fazę kryzysu. Rozstanie powinno być ostatecznym rozwiązaniem, gdy inne zawodzą, a my nadal czujemy się nieszczęśliwi i przytłoczeni. Kryzys daje szansę na zbudowanie lepszego związku, warto skorzystać z tej możliwości. Bibliografia: M. Braun-Gałkowska, Psychospołeczne uwarunkowania powodzenia małżeństwa, Roczniki nauk społecznych, Tom 4, W. Szewczyk, Terapia małżonków zagrożonych kryzysem według modelu „pięciu kroków” K. Węgłowska-Rzepa, „Przetrwać razem” – małżeństwo z perspektywy analitycznej K. Wojaczek, Małżeństwo w kryzysie?, Sympozjum Rok XIV 2010, nr 1(19), s. 133-153,
Zdrada emocjonalna to dzielenie intymności z kimś trzecim, to brak lojalności wobec oficjalnego partnera, złamanie zasady poufności, wyjście poza ramy związku oraz powielanie z wyjątkiem seksu, tego, co wyjątkowe. Opisana powyżej sytuacja może charakteryzować również przyjaźń łączącą kobietę i mężczyznę, ale tej
post archiwalny Jeśli szukacie jedynej i właściwej recepty na to, jak w ciągu jednego dnia wskrzesić Wasz związek, który po urodzeniu dziecka wszedł w fazę uśpienia albo w fazę rzucania mieczami, to nie znajdziecie tutaj na to recepty. Jeśli myślicie, że podam Wam jak na tacy sposób na to, jak sprawić, aby obudzić w Was pokłady energii, czułości, seksu i miłości, to możecie właśnie w tym momencie przestać czytać ten post, bo ja ani nie jestem psychologiem, ani seksuologiem ani też nie mam mocy sprawczych, aby cokolwiek zmienić o 180 stopni. Jedyne co mogę zrobić, to opowiedzieć Wam odrobinę mojej historii związku i zasiać w Was ziarno nadziei, w pewnym sensie zainspirować Was i zmotywować do działania. Bo najgorszą rzeczą, jaką można zrobić, kiedy zauważymy jakieś sygnały a codzienność wgniata nas do parteru, to robić dosłowne NIC. Czyli spocząć na związkowych laurach i myśleć, że to samo minie, albo nadejdą kiedyś lepsze czasy, albo o zgrozo taka jest kolej rzeczy, że najpierw są motylki a następnie przychodzi moment kolokwialnego wqrwienia albo obojętności wobec partnera. Poprzez „kryzys w związku” „ratowanie małżeństwa” nie mam na myśli w dzisiejszym poście zdrady, braku miłości czy obojętności i totalnego wdupiemania. Dzisiaj skupię się raczej na etapie, przez który prawdopodobnie przechodzi większość par zderzających się z narodzinami dziecka a codzienność daje im w dupę. Na tyle daje im w dupę, że jakikolwiek czas spędzany razem jest w towarzystwie dzieci, a wieczorami myślą oni wyłącznie o spaniu, bo rzeczywistość wyżyma ich jak starą gąbkę. Natomiast kontakty z partnerem są ograniczone do minimum, a jeśli do nich w ogóle dochodzi, to zazwyczaj kończą się kłótnią o byle pierdołę. #StoryOfMyLife Opowiem Wam odrobinę o nas, aby przybliżyć Wam obraz sytuacji. Należymy do bardzo kochających się par. Naszym problem nie był nigdy brak miłości, a zmęczenie codziennością. Brak czasu dla nas jako pary i brak innej perspektywy niż towarzystwo naszych dzieci. Jedni zaraz powiedzą: „Hola, hola! Dzieciaczki powinny być całym naszym światem! Nie przesadzasz? Związek teraz musi zejść na boczny tor!” No właśnie żadne kur..a „Hola, hola!” i żaden „boczny tor”. Bez naoliwionego i rozumiejącego się związku raczej trudno będzie o harmonię w rodzinie. Wracając do naszej sytuacji – oboje z moim M. sporo pracujemy, nie mamy rodziny na podorędziu gotowej w każdej chwili pomóc i do tej pory wydawało nam się, że tak było, jest i zawsze musi być, że jesteśmy samowystarczalni. Doszliśmy do punktu, w którym kładliśmy dzieci spać (klasyczne przykłady high need babies, totalnie wyczerpujące egzemplarze ;-)) i zasypialiśmy razem z nimi. A rano rosła nasza wewnętrzna frustracja spowodowana tym, że nie ma tej naszej dawnej intymności, tych rozmów wieczornych, tego wszystko co było i scalało, dawało energię kiedyś. Nie było czasu pogadać jak kochająca kobieta z kochającym mężczyzną. Nie było czasu usiąść i spróbować pokazać partnerowi, że tak dłużej już nie da się być w szczęśliwym związku. Ja należą do osób, które niezmiennie uważają, że podstawą w związku jest dialog, a tutaj nie było czasu nawet na spokojną rozmowę w cztery oczy z moim Mężem [tak, wiem że niektórzy czepiają się tej dużej litery w tym słowie przeze mnie pisanym – to nie mój problem. Dla mnie to zawsze będzie duże „M” i tyle w temacie]. Pod koniec 2016 roku doszliśmy do ściany i uznaliśmy, że dłużej tak być nie może. Że czas to zmienić, bo zarżniemy się fizycznie, psychicznie i przestaniemy patrzeć na siebie jak na przyjaciół i kochanków, a zaczniemy szukać w tej całej sytuacji dziury w całym obwiniając siebie nawzajem o to, że nie mamy czasu nawet przytulić się w ciszy i spokoju. Pewnego dnia mój Mąż wpadł na pewien pomysł, który wydawał mi się być zupełnie nie do zrealizowania. Myślałam, że to rozwiązanie będzie kosztowało majątek, to po pierwsze. Po drugie nie sądziłam, że nasze dzieci zaadaptują się do tej sytuacji. A po trzecie, nie wierzyłam, że uda nam się znaleźć taką osobę, która sprosta naszym wymaganiom. Jakie to było rozwiązanie? Postanowiliśmy poszukać osoby, która bez łaski, bez proszenia, łaszenia z chęcią raz na 1-2 tygodni wpadnie do nas i zaopiekuje się naszymi dziećmi, a my w tym czasie wyfruniemy z domu jak za dawnych lat. I udało się! Trafiliśmy na osobę, która z największą ochotą i za standardowym wynagrodzeniem, zajmuje się naszą dwójką, a my idziemy w długą! Raz na tydzień wieczorową porą wychodzimy z moim Mężem z domu i zostawiamy nasze dzieci z kimś, kto wypełnia ich czas po brzegi świetną zabawą i ciepłem, dając nam wtedy godzinę czy dwie TYLKO dla nas! Nie wierzyłam, że to się uda, tymczasem wystarczyło popytać znajomych i zacząć działać, czyli znaleźć kogoś, kto z przyjemnością przyjdzie zająć się naszymi dziećmi, zarobi parę groszy a nam da wolne! Ktoś zaraz się obruszy, że to kosztuje! Tak, kosztuje. Wszystko kosztuje! Jeśli posiadamy samochód, to go serwisujemy! Wymieniamy olej, tankujemy, po to, by służył nam jak najdłużej. Czy przypadkiem związek nasz nie jest właśnie takim samochodem, który potrzebuje czasami serwisowania, holowania i tankowania? To właśnie te wspólne wieczory, które fundujemy sobie od kilku tygodni sprawiły, że ponownie patrzymy na siebie jak na parę kochanków (nie, nie boję się tego słowa, bo mam tutaj na myśli jego pozytywne znaczenie), jak na kogoś z kim można pogadać, pośmiać się, złapać za rękę, wypić lampkę winę i obgadać dzień bez wrzasków i łapania za nogawkę! Nie ukrywam, że poczyniliśmy najlepszą inwestycją ostatnich lat, inwestycję w nasz związek! Choćbym miała posprzedawać wszystkie moje książki i ulubione płaszcze, by móc cieszyć się tymi wieczorami, to zrobię to! Cieszę się, że mój Mąż był głównym motywatorem, bo mnie wydawało się to na początku nie do zrealizowania. Jakaś taka wewnętrzna matczyna blokada i durne poczucie winy mówiło mi, że to się nie uda. Przechodzicie kryzys w związku, chciecie ratować Wasze małżeństwo i wydaje Wam się, że doszliście już do ściany? Frustracja goni frustrację, kłótnia goni kłótnie. Obwiniacie się o byle pierdoły i szukacie dziury w całym nie potrafiąc podać sobie ręki, a wieczorami padacie na twarz, bo Wasze dzieci skutecznie wypompowują z Was energię? Działajcie! Nie myślcie, że to samo minie, bo to prawdopodobnie będzie się tylko nasilać. A jak jest u nas teraz? Czy to coś dało? Odżyliśmy! My wręcz wybiegamy z domu, kiedy przychodzi ten jeden dzień w tygodniu i te dwie godziny, które spędzamy tylko ze sobą! Randka z mężem? Można? Można! ;-) A nawet trzeba!
Relacja dwojga ludzi powinna polegać na tym, że oboje wkładają w nią po 50 proc. w każdym obszarze – od uniesień w sypialni po czyszczenie toalety. To dotyczy także seksu. Jeżeli potraktujemy go jako element bliskości, troszczyć się o niego powinniśmy obydwoje, tak jak obydwoje jesteśmy odpowiedzialni za brak seksu w małżeństwie.
Tylko w 2018 r. odnotowano w naszym kraju ponad 65 tys. rozwodów. Czy jednak każdy z nich był koniecznością? Czy rozpadu małżeństwa da się uniknąć? Pewnie wiele osób zadaje sobie takie pytania. Są tacy, którzy uważają, że związek należy ratować za wszelką cenę, inni powiedzą – „nic na siłę”. A jak to jest w praktyce i w czym może pomóc terapia małżeńska prowadzona przez wykwalifikowanego psychologa? Na ten temat rozmawiamy z Monika Dragunajtys-Sudoł, psychologiem w Centrum Medycznym Damiana. Życie w związku należy podzielić na kilka faz czy etapów. Początek znajomości to czas fascynacji, miłosnych uniesień i postrzegania się przez pryzmat różowych okularów. Zakochani idealizują obraz siebie, nie widzą swoich wad, a uczucie ekscytacji i związanego z nim pobudzenia utożsamiane z miłością jest podtrzymywane przez różne symbole. Różne typy miłości, która ewoluuje na przestrzeni czasu, charakteryzują się zmiennymi proporcjami namiętności, zaufania i oddania. Tak, jak zmienia się charakter i znaczenie relacji, tak samo zmieniają potrzeby, cele i wartości osób będących w związku. Pojawia się rutyna, troski, obowiązki, które czasem skutecznie potrafią ujarzmić spontaniczność i latające w brzuchu motyle. Wiele par z czasem zaczyna dostrzegać, że więcej je dzieli niż łączy, że nie radzą sobie ze wspólnym pokonywaniem problemów, że mają rozbieżne cele. Wtedy pojawiają się nieporozumienia, od których już tylko krok do kryzysu. Nie przegap sygnałów Przyczyn kryzysu w związku może być wiele. Nie istnieje tu jeden schemat, który możemy przełożyć na wszystkie zmagające się z problemami małżeństwa. Jako najczęstszą przyczynę rozwodu wskazuje się niezgodność charakterów. Małżonkowie wskazują jako problem brak porozumienia, problemy osobowościowe, konflikt wartości i konflikty ról czy problemy emocjonalne. Ważne jest jednak, by nie przegapić pojawiających się po drodze oznak, że coś zaczyna się „psuć”, jak np. że przestajemy ze sobą rozmawiać, a każdy dzień zaczyna się i kończy kłótnią, brakuje nam zrozumienia i większość czasu spędzamy osobno. – Małżonkowie z czasem częściej w negatywny, wybiórczy sposób interpretują zachowania męża czy żony, przypisując im złe zamiary. Zdarza się, że częściej widzą to, co niemiłe i nieprzyjemne niż miłe. Częstym błędem w podejściu do kryzysu jest to, że winą obarczamy naszego partnera. Łatwiej jest nam przenieść odpowiedzialność za problemy na drugą osobę. Jednak naprawdę rzadko zdarza się, że sprawa jest tak prosta. Najczęściej oboje mają sobie wzajemnie coś do zarzucenia, czegoś im w związku brakuje, przestaje satysfakcjonować. Na początku trzeba wykonać bardzo proste zadanie – zastanowić się, dlaczego do danych sytuacji doszło – choćby zdrada jest zazwyczaj sygnałem, że problem pojawił się już wcześniej, ale zabrakło rozmowy czy podjęcia próby rozwiązania problemu. Warto przy tym zwrócić uwagę na naturalne rozbieżności w stylach mówienia kobiet i mężczyzn, które wraz ze stereotypami i nadawanym symbolicznym nieraz znaczeniom komunikacji w związku stymulują lub pogłębiają konflikt. Dla przykładu: kobiety mówiąc o problemach oczekują wsparcia i pocieszenia, podczas gdy mężczyźni traktują tę sytuację jako sygnał do poszukiwania rozwiązań – komentuje psycholog Monika Dragunajtys-Sudoł, psycholog w Centrum Medycznym Damiana. Pogadajmy, czyli gdzie szukać pomocy? W sytuacji, gdy codzienne nieporozumienia uniemożliwiają małżonkom zgodne funkcjonowanie, powodują znaczące cierpienie, konieczne może okazać się poszukanie wsparcia u innych osób. I tak włączają w swoje konflikty osoby bliskie – rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, poszukując w nich sojuszników lub oczekując sposobów rozwiązania trudności. Niejednokrotnie konflikt wówczas eskaluje, rozszerza się i pogłębia oddalając małżonków od siebie. Czasami decydują się na pomoc specjalisty psychologa czy psychoterapeuty. Wyobrażenia dotyczące terapii pary mogą utrudniać zaangażowanie się w nią lub rozczarowywać, kiedy nie przynosi szybkich i zadowalających efektów. Decydując się na podjęcie terapii małżeńskiej warto wiedzieć, jak ona zazwyczaj przebiega. Oczywiście każdy związek jest inny, zatem podejście terapeuty zwykle jest elastyczne i dostosowane do możliwości potrzeb konkretnej pary. Z reguły współpraca ze specjalistą rozpoczyna się od kilku spotkań zapoznawczych. Najczęściej są to trzy sesje, podczas których psycholog ma czas na poznanie obecnej i przeszłej sytuacji pary, a także ich planów i oczekiwań. To też czas na ustalenie kontraktu i szczegółowe określenie celów. Dopiero potem można przejść do dalszej części procesu. Terapia dla par – jakie niesie korzyści? Na terapię najczęściej zgłaszają się pary stające w obliczu kryzysu lub w przechodzące kryzys. Konflikty, których nie udaje się małżonkom rozwiązać między sobą, często rosną do wielkich rozmiarów, uniemożliwiając im wspólne, zgodne życie. W takiej sytuacji, pary zapominają o uczuciu, które łączyło ich jeszcze jakiś czas temu, a codzienną czułość i miłość zastępują negatywne emocje – złość czy frustracja. – Spotkania ze specjalistą usprawnią wzajemną komunikację i pomogą lepiej zrozumieć siebie nawzajem. Pary stają się wtedy bardziej świadome swoich emocji, reakcji czy potrzeb. Uczą się także znajdowania kompromisów, które są podstawą opartego na zaufaniu i bliskości związku. Współpraca z terapeutą daje szansę na jasną i czytelną komunikację, dzięki czemu małżonkowie w końcu mogą usłyszeć i zrozumieć również oczekiwania i problemy drugiej osoby. Zdarza się, że wiele małżeństw na bieżąco omawia pojawiające się problemy, a mimo to nie udaje im się rozwiązać kłopotów samodzielnie. Schematy myślenia i zachowania w relacji mają tendencję do usztywniania się. Sposoby rozwiązywania problemów, które początkowo mogły w związku pomagać, mogą być na dłuższą metę dezadaptacyjne. Wtedy potrzebne jest neutralne spojrzenie kogoś z zewnątrz, czyli np. terapeuty czy mediatora i zastosowanie innych niż dotychczas stosowane strategii – dodaje Monika Dragunajtys-Sudoł, psycholog w Centrum Medycznym Damiana. Ratowanie małżeństwa za wszelką cenę? Przy zaangażowaniu obojga małżonków zazwyczaj istnieje szansa na pokonanie problemów. Bywa, że w wyniku terapii pary, które jeszcze rok wcześniej chciały się rozejść, teraz na nowo cieszą wspólnym życiem, decydują się na kolejne kroki w związku, np. na powiększenie rodziny. Należy mieć jednak świadomość, że na odbudowanie relacji potrzeba czasu. Musimy postrzegać to jako proces. Tak jak para nie przestała się dogadywać w ciągu kilku dni, tak nie da się ich związku odbudować z dnia na dzień. Pozytywne efekty to wspólna praca terapeuty i obojga zaangażowanych małżonków. – Pamiętajmy, że z czasem zmieniamy się i my, i współmałżonek. Zmieniają się nasze plany, podejście do życia czy oczekiwania. Czasem miłość między dwojgiem ludzi po prostu się zmienia. W niektórych sytuacjach każde z małżonków chce pójść w swoją stronę i nie ma w tym nic złego, o ile obie strony się na to zgadzają. Wtedy naturalną koleją rzeczy jest rozstanie się. Częściej jednak pary, zwłaszcza po uwzględnieniu wpływu rozstania na inne osoby i przebieg rozwoju osobistego, decydują się na podjęcie próby odbudowania relacji. Najczęściej z sukcesem. – puentuje Monika Dragunajtys-Sudoł, psycholog w Centrum Medycznym Damiana. Co ważne, terapia małżeńska to nie są tylko sesje z terapeutą. Główna praca i to na pełen etat jest do wykonania po opuszczeniu gabinetu – w domu, w codziennym życiu. Czytaj też:„Porno oglądają wszyscy i wszędzie". Raper opowiada o swoim uzależnieniu Źródło: Informacje prasowe
Zaprzyjaźniając się z innymi mamami możesz zyskać właśnie to, czego potrzebujesz, trochę wolnego dla siebie i przestrzeni dla dziecka. Tworzę taki system wsparcia od paru lat z paroma kobietami i działa wspaniałe, czasem dzieciaki są u koleżanki, czasem u mnie. Każda z nas zyskuje czas dla siebie.
Zakochujesz się. Wpadasz po uszy w tę psychozę na tle seksualnym. Świata poza nim nie widzisz. Jest idealny. Tracisz kontakt z rzeczywistością. Jesteś pogrążona w szaleńczych nie możesz jeść, spać, oddychać. W narzeczeństwie wprost pijecie sobie z dziobków. Decydujesz się wyjść za mąż. I myślisz sobie, że sielanka będzie wiecznie trwała. Namiętność między wami osiąga temperaturę lawy wypływającej z wulkanu Etna. Problemy? Jakie problemy? Myślisz sobie „Moje małżeństwo będzie lepsze od związku moich rodziców. Inni mają problemy, kryzysy, ale u nas będzie inaczej” Miesiąc miodowy mija. Układasz sobie z nim życie. Próbujesz dogadać, dopasować. Ścierasz się. Po jakimś czasie rodzi się dziecko. Przychodzi pierwszy kryzys. Ty jesteś ciągle zmęczona i niewyspana i odstawiasz go na bok. On też nie dosypia i złościcie się wzajemnie na siebie o podział obowiązków. A może i przyjść kryzys, związany z faktem, że dziecko w ogóle nie chce przyjść i nikt cię przed tym nie ostrzegł. Pierwszy i drugi kryzys w małżeństwie Załóżmy jednak, że w waszej rodzinie pojawi się młody człowiek. Przez kolejne lata będzie was łączyć, sklejać. Przedszkole, sprawy okołoszkolne, wywiadówki. Ale nadjedzie czas gdy wyfrunie z gniazda. Nadejdzie ten dzień, w którym zostaniesz tylko z mężem… I co? O czym z nim rozmawiać? Nie wiem czy utożsamiasz się z tym co napisałam. Być może jesteś na którymś etapie swojego związku… Być może przezywacie kryzys, który pojawił się w innym momencie życia niż wskazany przeze mnie... Czerwona lampka jednam powinna zapalić ci się w głowie gdy zauważysz, że co do tej pory dobrze działało, przestaje funkcjonować. Coraz częściej się kłócisz z mężem, obrażacie się wzajemnie, odsuwacie się od siebie i nie próbujecie o tym rozmawiać. Coraz częściej dochodzi do awantur i najczęściej o drobnostki. Skąd bierze się kryzys w małżeństwie? Zapytasz może dlaczego dochodzi do kryzysów w relacji? Przede wszystkim dlatego, że mało kto wstępując w związek małżeński jest świadomym tego, że miłość jest ciężką pracą. Miłość wymaga dyscypliny, koncentracji, cierpliwości, wiary i przezwyciężenia narcyzmu. Ludzie też nie zdają sobie z tego sprawy, że miłość przechodzi różne etapy. Myślą, że jeśli namiętność wygaśnie, to następuje koniec wszystkiego. Niemniej jednak, w stałej, dobrej relacji namiętność z czasem powinna się przekształcić w intymność, bliskość. To fundament związku, ale też nie wykluczający super pożycia łóżkowego. View this post on Instagram 🌟Wiesz co, mam wrażenie, że niektórzy po przeczytaniu jednego z rozdziałów mojej książki odkrywają Amerykę! Jest w niej rozdział poświęcony poszczególnym fazom miłości, związku. Piszę, że w związku jest najpierw zakochanie, czyli ostra psychoza na tle seksualnym, jest namiętność pożądanie a później jeśli ludzie dobrze pokierują tą relacją, stworzą małżeństwo, to powstanie między nimi miłość. 🌟Tyle, że nawet w miłości namiętność wygasa. No ale jak to, pytają czasem osoby zdziwione faktem, że nie pożądają już męża/żony tak jak kiedyś???? Ano tak to. Nic nie może przecież wiecznie trwać. Mówili Ci o tym rodzice? Uczyli Cię tego w szkole? Pewnie nie bo w szkole nie uczy się o budowaniu relacji a to klucz do dobrostanu człowieka! ——————— 🌟Ale nie martw się! W stałym związku masz inną oręż do dyspozycji. Nawet lepszą, bo trwalszą. Przy odrobinie Twojego i partnera wysiłku, namiętność może przekształcić się w intymność, zaanagażowanie. To one mogą się stać fundamentem relacji małżeńskiej. Przy tym można mieć super seks, pożądać, ale już bez namiętności. To jest nawet lepsze niż namiętność. Daje poczucie stabilizacji i świadomość, że razem możecie dużo. Razem możecie zbudować świetny team, rodzinę, firmę rodzinną a także majątek. ———————— 🌟Natomiast są ludzie, którym się ciągle miesza miłość z namiętnością. Kiedy ta pierwsza się koczy a nic innego nie zostało zbudowane, to kończy się i ta druga! Kończy się związek, małżeństwo. 🌟Napisałam KSIĄŻKĘ „Drogę do szczęśliwego związku” aby pomóc Ci/Wam, dać narzędzia zbudować ten pierwszy model, jeśli Wam zależy. A powiem Ci tylko, że jest on cholernie satysfakcjonujący. W której fazie relacji Twojego związku jesteś? Pomyśl sobie o tym na spokojnie. PS. MOJA KSIĄŻKA JESZCZE TYLKO DO JUTRA JEST W PROMOCYJNEJ CENIE DO ZAKUPU (zostało niewiele sztuk) Foto @ #onaion #marriage #marriagecoach #marriagecouple #malzenstwo #mążiżona #jestembojestes #razemnajlepiej #razemnaszczyt #togetherforever #naturelovers #strongbonds #czułość #lovehim❤️ #blessed #classicoutfit #wsparcie #dbajosiebie #samorozwój #purelove❤️#rozwojosobisty #relationship #relationshipmemes #mysoulmate #myhusband A post shared by KasiaNowosielska|Dobre Relacje (@kasia_nowosielska) on Jul 8, 2020 at 11:12pm PDT Warto też wiedzieć, że nawet jeśli zbudowaliście intymność, to kryzys może przyjść. To normalne. Tylko łatwiej będzie go wówczas przejść, wyjść z będzie z niego wyjść gdy związek osiągną pewną dojrzałość. Aby próbować to uczynić nie trzeba tu stosować żadnych tajemnych sztuczek ani magicznych trików. Warto się do siebie rano uśmiechnąć, miło przywitać, powiedzieć ciepłe słowo, że ktoś ładnie wygląda. Po prostu trzeba zacząć rozmawiać ze sobą nie tylko o rzeczach negatywnych, ale aby mówić o sobie też rzeczy pozytywne. Sposoby na wyjście z kryzysu Gdy wracasz do domu po pracy albo widzisz w drzwiach swojego współmałżonka, powiedz mu że cieszysz się na jego widok. To są niby drobne, ale niezwykle ważne rzeczy. A co robią małżonkowie gdy widzą się po pracy? Rozmawiają tak: -Nie zrobiłeś tego… -Ty zawsze… -Ty nigdy… -Znowu, znowu to samo… Kryzys trzeba podjąć a nie przetrwać go. Bo przetrwanie oznacza przeczekanie, stagnację, zamiatanie problemów pod dywan Podjąć kryzys to znaczy: – rozmawiać ze sobą -szukać wspólnych rozwiązań -dogadywać się Nierozwiązany kryzys w małżeństwie pogłębia się, kryzysy się nawarstwiają się a wówczas coraz trudniej jest o porozumienie. Jeśli para nie przepracuje dobrze pierwszego kryzysu związanego z narodzeniem dziecka, później będzie wchodzić coraz głębiej w konflikt a problemy będą eskalować. Narodzenie dziecka jest często najtrudniejszą sytuacją w małżeństwie bo ludzie przechodzą od stanu do bycia w dwójkę do bycia w trójkę. Jeśli dochodzi do tego zmęczenie, nieprzespane noce, brak ochoty na zbliżenia, związek jest nadszarpnięty po tym okresie i blizny słabo się może się pojawić kryzys wieku średniego. W wypadku mężczyzny około czterdziestki. Związany jest on z podsumowaniem swojej drogi zawodowej a trochę później z mniejszą sprawnością seksualną. U kobiet jest on związany z menopauzą. Panie stają się wówczas niepewne swojej dalszej roli w małżeństwie. Nie wiedzą czy będą się dalej podobać mężowi, obawiają się że ten zacznie się rozglądać za młodszą. Zrób najprostszą rzecz-Rozmawiaj! Problem dziś polega na tym, że małżeństwa w ogóle nie rozmawiają ze sobą o tym co jest trudne, co niedomaga w związku. Nie spędzają ze sobą czasu, nie wychodzą na randki bez dzieci i płacą za to ogromną cenę. Płacą za to często rozwodem. Małżonkowie za to rozmawiają o życiu codziennym, ale nie o tym co ich boli, z czym sobie nie radzą. Kryzys w małżeństwie to dla nich temat taboo. Dziś mało kto wchodząc w małżeństwo jest świadom, że to zadanie, które trzeba podejmować każdego dnia. Każda relacja wymaga pracy i wysiłku a przede wszystkim pracy nad sobą i swoimi słabościami Mam wrażenie, że ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać. To jest dość zastanawiające bo przecież teraz szkoli się pracowników w zakresie technik rozmawiania i komunikacji. Wielka szkoda, że tych umiejętności nie przenosi się na życie prywatne. Kasia Nowosielska – Sielski Czas na Ziemi Poczuj się sielsko na moim blogu! Mam nadzieję, iż spodobał Ci się ten wpis. Jeśli chcesz mieć ze mną bardziej osobisty kontakt, możesz pozostać ze mną w bliższym kontakcie. Wyślę Ci od siebie co jakiś czas mój sielski list, który Cię zmotywuje do działania ale i da do myślenia. Chcesz być ze mną w kontakcie? Bo ja bardzo, z Tobą moja Droga Czytelniczko. Wystarczy, że klikniesz niżej. Czeka tam też na Ciebie prezent TAK, ZAPISUJĘ SIĘ – polub stronę Kasia Nowosielska-blog na Facebooku, jest tam sporo wartościowej treści o relacjach– pooglądaj Instagrama przenieś się w mój świat dobrych relacji – nieskończony zbiór moich chwil szczęścia dnia (nie)codziennego!
Główna przyczyna, dla której dziecko nie otrzymuje dostatecznie dużo ciepła i miłości, leży w niezdolności rodziców do dawania tych uczuć, spowodowanej ich własną nerwicą. Z moich doświadczeń wynika, że ów brak czułości jest maskowany twierdzeniem rodziców, iż chodzi im wyłącznie o dobro dziecka.
Pogłębiający się z roku na rok kryzys współżycia pomiędzy mężczyzną a kobietą jest niewątpliwie także powodem ogromu moralnych cierpień obojga, jak również wynikających stąd rozmaitych chorób i cierpień fizycznych – jeśli nie brać w ogóle pod uwagę cienia rzucanego przez ten stan na losy przyszłych pokoleń. Każda też nauka, czy nawet koncepcja, dająca jakieś nowe naświetlenie tego zawiłego problemu, może spełnić rolę czynnika choć w części uzdrawiającego tę jątrzącą społeczną ranę. Tajemnica płci nie została dotąd przez naukę zgłębiona, ani też w sposób nie pozostawiający wątpliwości wyjaśniona. Pojęcie płci i wynikających z niej stosunków pomiędzy mężczyzną i kobietą – jest wiecznie odmiennym i zawsze tym samym problemem, obejmującym bez wyjątku wszystkie ludzkie istoty, niby jakaś złota a jednocześnie usłana cierniami i raniąca sieć, z której nie ma, zdawało by się, żadnego wyjścia. Bez względu na to, jak dalece nie zajmowałyby ludzi inne zagadnienia życia i jak nie byliby czynni w różnych jego dziedzinach, to jednak skrycie zawsze i wszędzie pochłania ich przede wszystkim miłość i płeć. Już sama przyroda pociąga ludzi w tym kierunku, w celu wypełnienia swego ewolucyjnego zadania. Teraźniejszym bezpośrednim jej celem jest, oczywiście, przedłużenie rasy ludzkiej drogą wychowania coraz to nowych pokoleń, natomiast dalszy, ukryty cel owego pociągania do wzajemnego współżycia ze sobą obu płci – z naukowego punktu widzenia – może znaleźć wytłumaczenie tylko w jeszcze wyższej ewolucji człowieka i ludzkości. Jeśli bowiem człowiek jest istotnie czymś więcej niż zwierzęciem, to niewątpliwie musi on też mieć przed sobą zgoła inną od zwierząt przyszłość. Biorąc nawet dla przykładu darwinowską tezę, że człowiek jest wynikiem historycznego rozwoju przyrody, która – poprzez trzy niższe państwa -doprowadziła swoją ewolucję do poziomu człowieka, słusznym wydaje się mniemanie, iż – pobudzana tym samym prawem – przyroda nie chce zatrzymywać swego postępu na obecnym jego stadium rozwoju, lecz przewiduje lub nieuchronnie dąży do wykształcenia innej, jeszcze doskonalszej formy życia, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. A więc, w myśl tej samej dialektycznej logiki, wykluczającej w dziele ewolucji udział jakiejkolwiek wyższej inteligencji czy niewiadomej rozumnej siły, ów historyczny rozwój przyrody powinien odbywać się niezmiennym postępowym ruchem wciąż wzwyż, wykształcając coraz doskonalsze formy i gradacje życia. Gdyż trudno było by dopuścić możliwość wstecznego działania owego prawa – np. z powrotem do punktu wyjścia… Najżywotniejszą tedy sprawą, jaką ma do rozwiązania współczesna ludzkość, jest sprawa płci. Niekiedy nawet wielkie umysły padają ofiarą nie zharmonizowanych w sobie energii płciowych i prowadzą się do zguby. Nie sięgając nawet do statystyk sądowych, z samej tylko prasy codziennej możemy ocenić rozmiary zachodzących w instytucji małżeństwa i rodzin poważnych, a jednocześnie bardzo niebezpiecznych przemian. Wskutek zmienności i niestałości charakterów obojga płci związki małżeńskie stają się coraz bardziej krótkotrwałe, a rozłamy i rozwody nabierają już niemal masowego charakteru. Częste, nagle wybuchające rozdźwięki i rozejścia dowodzą jak gdyby jakiegoś wyjałowienia czy wyżycia łączących dotychczas małżeństwa uczuć. Stan ten budzi też wśród młodzieży coraz większą niechęć do zakładania rodzin w obawie podobnego ich losu, lecz z kolei prowadzi znów do szerszego i bardziej jawnego praktykowania tzw. wolnej miłości, a więc – jeszcze większego społecznego zła. Na skutek wcześniejszego rozwoju umysłowego i uświadomienia płciowego u dzieci, sprawy miłosne u młodzieży i w małżeństwie nie stanowią już najważniejszego, jak dawniej, zagadnienia. Płeć jest traktowana przeważnie jako środek zaspokojenia potrzeb zmysłowych, a nie jako towarzysz czy towarzyszka dozgonnego życia i uzupełniania się małżonków w potrzebach i obowiązkach życiowych.{mospagebreak} Biorąc pod uwagę, że przez odchylenie się od praw przyrody i jak gdyby wynaturzenie życia człowiek współczesny stał się o wiele słabszy i delikatniejszy niż w ubiegłych czasach, to należało by przyjąć, że i potrzeby płciowe są u niego bardziej ograniczone, a nadużywanie ich łatwo sprowadza różne choroby, zarówno fizyczne jak i psychiczne. Ta nietrwałość małżeństw coraz widoczniej zagraża instytucji rodziny, pogłębiając i zaostrzając w zatrważającym tempie i rozmiarach zarysowany już po pierwszej wojnie światowej kryzys życia rodzinnego. Stan ten wyłania z kolei poważne zagadnienia wychowania dzieci, pozostawianych bez opieki przez rozwijające się stadła małżeńskie. I jeśli nie zostanie powstrzymana fala rozwodowa lub przynajmniej złagodzone jej skutki droga uzupełniania prawa małżeńskiego odpowiednimi rygorami dla obu małżonków, zabezpieczającymi trwałość każdego zawieranego małżeństwa, to należy oczekiwać, że dalszy, nie pohamowany niczem bieg wypadków, nieuchronnie będzie musiał postawić przed państwem problem stworzenia nowej społecznej instytucji w celu zbiorowego wychowywania opuszczonych przez rodziców dzieci. Jednocześnie nietrudno przewidzieć, że taki sposób wychowywania wytworzy oczywiście nowy typ człowieka, być może bardziej przystosowanego do życia kooperatywnego, lecz pojęcie rodziny w dzisiejszym znaczeniu utraci całkowicie swój dotychczasowy charakter, a nawet przestanie istnieć. Wskutek ciągłego podniecania w sposób sztuczny energii seksualnych i zbyt intensywnego wyżywania się we współżyciu płci, człowiek współczesny zakłócił rytm przyrody, czym wytworzył nienaturalne stany i warunki, nie spotykane nigdzie w świecie zwierząt, gdzie nie istnieje problem seksualny. W miarę postępu cywilizacji i kultury zagadnienie to staje się coraz bardziej palące i ważne. Tak często spotykane dziś nienormalne stany psychiczne, powodowane przez strach, gniew, zazdrość i inne ujemne uczucia, przy jednoczesnym nieustannym zwiększaniu pokus i przynęt erotycznych za pomocą mody, książek i prasy romantycznej, obrazów kinowych i sztuk teatralnych, wreszcie alkoholu, wyszukanego i obfitego jedzenia itp. – wszystko to sprzyja przerostowi zmysłowości, podniecenia i skłania do różnych nienaturalnych praktyk, pociągających za sobą nieuchronny wstyd, lęk, obłudę, zawiść, zazdrość, nierzadko dzieciobójstwo, niechęć do życia itp., które z kolei szarpią osobowość człowieka i wywołują w nim różne sprzeczne, a zawsze szkodliwe uczucia. W przeciwieństwie do zwierząt człowiek dzisiejszy nie uznaje okresów wstrzemięźliwości seksualnej – za wyjątkiem tych, do których zmusza go po prostu brak sposobności. Nadmiar seksualnej energii, która – jak wskazuje na to jego zewnętrzna i wewnętrzna /psychiczna/ struktura – miała mu służyć raczej do własnej wyższej ewolucji, jest dziś zużywany niemal wyłącznie na chwilowe rozkosze . A ponieważ ciąża i ewentualne potomstwo przeszkadzają w zaspokajaniu jego wiecznie podnieconej żądzy, człowiek wymyślił różne chemiczne i mechaniczne środki zapobiegające zapłodnieniu, czyniąc w ten sposób z małżeństwa czy z tzw. wolnej miłości rodzaj usankcjonowanej prawem prostytucji. Albowiem opanowanie siebie nie zalicza do środków zapobiegających ciąży. Zdawało by się, że małżeństwo powinno by właśnie uniemożliwić rozwiązłość i rozpustę, a sprzyjać uszlachetnieniu czysto fizycznych instynktów, sprowadzając je niejako do przetworzenia namiętności ciała w namiętność duszy. Bo prawdziwa i głęboka miłość może właśnie tego dokonać. Ofiarami zaś ślepej żądzy bywają zazwyczaj ci, którzy nie kochają naprawdę, a jedynie ulegają popędom seksualnym. Żądza pociąga zawsze za sobą rozczarowania, wyrzuty, żale i gorycze, podczas gdy prawdziwa miłość może być twórczym hamulcem rozwiązłości seksualnej. Niejednemu może się to wydawać sofistyką, zawodnym i pozbawionym podstaw paradoksem, lecz każdy kto sam przeżył taką prawdziwą miłość i zna jej oczyszczającą moc, przyzna, iż jest to prawda.{mospagebreak} Rozpowszechnione dziś tak lekkie traktowanie płci, a nawet skłonność do upatrywania w niej jakiegoś komizmu i lekceważącego igrania nią, takiemu wewnętrznemu przetworzeniu oczywiście nie sprzyjają. Dla człowieka natomiast normalnego i pod tym względem zrównoważonego nie ma w energii płci nic godnego śmiechu i kpin. Rozumie on aż nazbyt dobrze nieuniknioność i niejako losowość wszystkiego co z nią związane. Największą i najcięższą próbą dla człowieka – mającego za jedyny cel swej egzystencji zdążanie ku doskonałości – jest zwycięstwo nad ciałem i jego przyrodzonymi prawami. A oznacza ono wzniesienie się ponad tzw. grzech lub niezrównoważone energie, czyli wzniesienie w duchowość poprzez zrozumienie prawa równowagi w swym życiu i rozwoju. Na nieszczęście – rozwijamy się dziś i rozszerzamy nasze życie przeważnie ku zewnątrz, co zwiększa przepaść pomiędzy naszym działaniem a wartościami wewnętrznymi. Rozwój nasz odbywa się tylko jakby na płaszczyźnie tylko pierwszoplanowego umysłu, natomiast z tym, który leży w głębi naszej ludzkiej istoty, straciliśmy kontakt, zapominając również o niewyczerpanej krynicy mądrości jaką jest serce. Rozwijamy w sobie różne umiejętności kosztem dobroci i współczucia. Zdobywamy wiele rozmaitych wiadomości, ale nie jesteśmy prawdziwie wykształceni, gdyż utraciliśmy zdolność miłości. Całą wiedzę czerpiemy dziś, inaczej mówiąc ze studni gorzkich wód, jaką przedstawia ze swymi pojęciami współczesna umysłowość, a pomijamy dobroczynny i twórczy wpływ miłości. Z punktu widzenia poznanych przez naukę praw przyrody, we wszechświecie istnieją przejawione tylko dwie podstawowe rzeczy: materia i energia. Otóż można by powiedzieć, że miłość jest właśnie jedną z postaci tej energii, która przetwarza i formuje materię, a więc jest czynnikiem łączącym i kształtującym. Wszystkie zaś cząstki wszechświata biorą udział w tym nieustannie dokonującym się procesie tworzenia – podobnie jak ciało nasze jest polem nieświadomych, a nieprzerwanie zachodzących w nim chemicznych procesów – akcji i reakcji. Cóż jest warte wykształcenie, które daje wiedzę o wielu rzeczach, niekiedy mało lub w ogóle nieistotnych, a pomija naukę o stosowaniu tej najważniejszej energii, będącej źródłem uzasadnienia życia człowieka oraz przyczyną wszystkiego co istnieje? Pewien filozof szwedzki powiedział, że człowiek wie, że zjawisko miłości istnieje, lecz w ogóle nie wie, czym miłość jest. A dzieje się tak zapewne dlatego, że miłość jest właśnie środowiskiem, atmosferą, niejako żywiołem, w którym – choć sam nie uświadamia sobie tego – człowiek jest stale pogrążony, w nim trwa, oddycha i żyje – podobnie jak ptak w powietrzu lub jak ryba w wodzie. W czasach Franklina wiedza o zjawiskach elektrycznych ograniczała się, jak wiadomo, do pioruna i tarcia powierzchni. Dziś już powszechnie wiadomo, że elektryczność tai się u podstaw wszelkich zjawisk, a w przyszłości, być może, oczekują nas dalsze odkrycia, które dowiodą, iż to właśnie miłość – aczkolwiek przez większość ludzi nieledwie brana pod uwagę – jest w zasadzie, w takiej czy innej formie, ową poruszającą wszystko energią, zarówno w przyrodzie, jak i we wszelkich postaciach ludzkiego współżycia. Filozofia wschodnia utożsamia energię miłości z życiem: miłość to życie – albowiem wszystko, co powstaje do życia, jest wynikiem działania energii miłości, mającej swoje źródło w Bogu. Nie starajmy się więc nigdy omijać jej lub stronić od niej. Przeciwnie: wychowujmy się w miłości i pozwólmy by ona sama kształtowała nas. Starajmy się zrozumieć, iż miłość jest dla nas zawsze wielką, podstawową nauką, a nie przypadkiem. Mówiąc Bądźcie doskonali, Chrystus wskazywał jednocześnie swoim uczniom, jak można stać się doskonałym w przykazani: To przykazuje wam, abyście się społecznie miłowali.{mospagebreak} Energia płci jest nazbyt wyraźnie przejawiona w całej przyrodzie. Połączenia harmonijne wzajemnie odpowiadających sobie czynników stanowią prawo rozwoju i warunkują prawidłową ewolucję. Prawo to wymaga jednak, by łączenie energii płci odbywało się tylko wówczas, kiedy z właściwych dziedzin bytu spłynie ów przemożny i nieomylny zew, wyrażony w miłości. Stąd też winniśmy starać się o wiele głębiej wnikać i rozumieć samą istotę miłości jako energii twórczej, a wówczas łatwo przekonamy się, że żądza jest prawdziwym Judaszem dla Chrystusa w naszych sercach; jest ona jak gdyby pozostałością wspólności naszej z królestwem zwierząt, a tak zakorzenionej i rozwiniętej przez sztuczne podniety, iż przysłania nam prawdziwą funkcję i zadania płci, która ma nas uszlachetniać i wznosić, a nie poniżać. Nauczmy się rozróżniać żądzę, której chodzi zawsze o własne zadowolenie, od prawdziwej i bezinteresownej miłości, w naturze której leży rozszerzanie się wciąż na cały świat i całe stworzenie. I choć może się nam wydawać, że miłość nasza nie znajduje upragnionego przez naszą osobowość oddźwięku, to jednak jest ona zawsze podobna do promieniowania radu – po prostu przenika niewidzialnie na wskroś i z pewnością nigdy nie chybia w niezbadanych celach. W samej istocie miłości leży też tajemnica uzdrawiania, a w wiedzy miłości tai się wiedza tworzenia. Prawdziwa miłość wprowadzona w czyn zawiera w sobie naukę wzajemnego obcowania i braterskiego współżycia ludzi. Nabożność staje się dziś już przeżytkiem. Bóg nie chce widzieć ludzi co rano i wieczór na kolanach, a w międzyczasie postępujących jak bydlęta. Zapewne Bogu milszy jest człowiek stojący z głową podniesioną i rękami wzniesionymi ku światłu, patrzący badawczo i rozumiejący wszystko widziane. Bóg chciałby widzieć wśród ludzi miłość powszechną, nie dlatego, że jest to cnotą religijną lub uczuciową, lecz po prostu dlatego, że jest to prostym, życiowym, naukowym i stwórczym prawem. Powinniśmy i musimy rozszerzać ciągle swoją świadomość, lecz należy baczyć, by cała istota nasza wzrastała niejako równomiernie, jak gdyby we wszystkich kierunkach jednocześnie. Wewnętrzne i zewnętrzne czynniki powinny się wzajemnie równoważyć, pozostając w odpowiednim do siebie stosunku. Wymaga to oczywiście pewnego wyrobienia charakteru, pewnej moralnej dyscypliny, by zdobyć tym większą wewnętrzną zwartość naszej istoty. A od tego właśnie odeszliśmy na korzyść rozrostu indywidualności i świadomości siebie jako osobowości cielesnej. Istota nasza jest tak złożona i delikatna, tak wąska i niebezpieczna jest linia graniczna pomiędzy rozwojem a rozstrojem, wzlotem i upadkiem, tworzeniem a niszczeniem, iż ta wewnętrzna równowaga jest o każdym czasie i w każdej sytuacji nieskończenie ważna. Lecz chcąc siebie naprawdę poznać trzeba więcej uwagi poświęcać własnym wadom, błędom i przywarom, aniżeli słabostkom innych ludzi, bowiem zmienić i naprawić możemy tylko siebie. Miłość romantyczna wedle dawnych pojęć należy już dziś do przeszłości. Swoboda, szczerość i ogólnie przyjęta trzeźwość w stosunkach pomiędzy młodzieżą obojga płci, byłaby niewątpliwie także zjawiskiem dodatnim, gdyby istniało przy tym właściwe pojmowanie wśród młodzieży możliwości dawanych i odpowiedzialności wobec niewzruszonych praw przyrody nakładanych na obie strony przez ten słodki, a jednocześnie najniebezpieczniejszy ze wszystkich międzyludzkich stosunków. Na ogół kobieta jest podatniejsza od mężczyzny i łatwiej ulega różnym ujemnym rodzajom psychizmu ze względu na większy stopień przyrodzonej wrażliwości i roztargnienia. Lecz z drugiej strony, poddaje się ona żądzy stosunkowo o wiele rzadziej i pożądanie staje się dla niej pokusą dopiero wówczas, gdy mężczyzna obudzi i rozpali jej zmysły, które jednak są słabsze i mniej agresywne, ponieważ gruczoły rozrodcze u kobiety nie są tak silnie naładowane, jak u mężczyzny. Stąd też kobieta może łatwiej znieść zarówno brak, jak i nadmiar życia płciowego. A nierzadko, mimo ostrzegawczego głosu jej instynktu, bywa ona po prostu zniewolona do współżycia z mężczyzną. Poddanie się jej mężczyźnie zależy też w dużej mierze od umiejętności reagowania na jego natarczywe prośby i nalegania, i niechęci do powiedzenia nie.{mospagebreak} Nie ulega wątpliwości, że to właśnie mężczyzna złamał podstawowe prawo rytmu, rządzące wszystkimi zjawiskami przyrody, której sam jest cząstką. Wyłamywanie się swym postępowaniem spod prawa periodyczności jest też przyczyną wielu trudności, kryjących się w używaniu i nadużywaniu instynktu płci. Zamiast poddać się cyklicznemu prawu w przejawianiu swego płciowego impulsu, a więc żyć według ustalonego przez przyrodę wyraźnego rytmu, mężczyzna dawno odrzucił to prawo i wciąż mu w swym życiu zaprzecza, uznając tylko – i to nie zawsze i nie całkowicie – krótkie rytmiczne okresy, jakie przechodzi kobieta. Nie podlegając sam żadnym takim cyklom ograniczającym jego żądze, mężczyzna w ogóle nierzadko nie szanuje i łamie nawet to prawo, któremu podlega ciało kobiety. A rytm ten, właściwie rozumiany, powinien by rządzić obojgiem i ograniczać również impulsy płciowe mężczyzny. I otóż w tym leży źródło panowania nad instynktem płci. Brak poszanowania podstawowych praw przyrody i naruszenie rytmu doprowadziło w swych skutkach do szeroko rozpowszechnionych naruszeń i innych organicznych praw. Przejawione nazbyt wyraźnie we wszechświecie prawo periodyczności, które rządzi także przypływem i odpływem mórz i kieruje zjawiskami wszechświata, powinno również rządzić i ograniczać jednostkę ludzką, nadając wyraźny rytm jej życiu i przyzwyczajeniom. Nie może ono być lekceważone bez wywoływania fatalnych skutków – chaosu, szkodliwego wypaczenia i dezorganizacji w działaniu energii, które – będąc właściwie użyte – dałyby zdrowie, a z nim równowagę ciała i duszy. Tylko niechęć człowieka do dociekań i głębszego wnikania w prawa przyrody oraz nadużywanie przezeń wolnej woli, przyćmiewającej mu przyrodzony wewnętrzny wzrok, stały się przyczyną naruszenia tej ogólnej harmonii. Lecz cóż w takim razie odpycha współczesnego człowieka od tej jedynie słusznej drogi i co skłania go do niewłaściwego i szkodliwego – zarówno dla siebie, jak i dla pokoleń – postępowania w życiu? Czy istnieje może jakaś obiektywna tego przyczyna, której – mimo świadomości złych skutków – człowiek nie jest w stanie przeciwstawić swej woli, by – rozumnie kierując swymi czynami – zamiast ku upadkowi zmierzać ku doskonaleniu? Prawo ewolucji obejmuje zarówno życie pojedynczych jednostek, jak i całych społeczeństw ludzkich i każda nowa epoka posuwa nas niewątpliwie naprzód w dążeniu do nieświadomie wyczuwanego i poszukiwanego celu – za wyjątkiem tych okresów, kiedy ludzkość zapomina o konieczności regulowania swych dróg prawami moralności. Historyczną wtedy odpowiedzialność za degenerację pokoleń ponoszą zawsze tylko ich przodkowie, a więc – pokolenia rodzicielskie, wydające na świat i wychowujące następujące po nich generacje. Każdy doskonalszy szczebel organizacji społecznego życia podnosi w tym stosunku i poziom kultury, w zależności od której wykształcają się znów coraz wyższe formy wychowania. I jeżeli ideał wychowawczy opiera się na podstawach moralnych, to zarówno byt społeczeństwa, jak i kierunek jego postępu kroczy drogą prawidłową tzn. zgodnie z jego naturalnym prawem rozwoju. W przeciwnym razie – postęp bywa wypaczony i społeczeństwo dotąd musi przeżywać wstrząsy, póki nie ustalą się w nim prawidłowe, a więc zgodne z prawem przyrodzonym zasady wychowawcze. Jako ojciec, względnie wychowawca, człowiek przekazuje młodzieży te zasady, które sam wyznaje; wpaja w nią własne zapatrywania i upodobania, a także wskazuje drogi do osiągnięcia uznawanego przez siebie ideału. W zależności tedy od pojęć, dążeń, przekonań czy upodobań wychowawcy kształtuje się umysł i psychika dziecka; ustalają się jego poglądy i urabia stan duchowy, odpowiadający w ogólności wewnętrznemu nastawieniu nauczyciela. W ten sposób starsze społeczeństwo upodabnia młodzież do siebie; narzuca jej swoje zamiłowania, dostosowuje do wymagań i według swego sposobu myślenia, wyznawanych ideałów, poziomu moralności i etyki ustala jej skłonności, potrzeby i dążenia.{mospagebreak} Wzrastając w takiej atmosferze, mniej lub więcej ujednoliconych wpływów – zależnie od poziomu rozwojowego lub właściwych danemu środowisku ogólnych cech charakteru – w młodzieży również wykształcają się pewne, mniej lub więcej jednolite poglądy i zasady, odróżniające bądź zbliżające ją w tym względzie do innych środowisk społecznych, które razem wzięte – powiedzmy jako naród – w konsekwencji takiego wychowania otrzymują jakiś charakteryzujący je, również na ogół jednolity rys, z określonymi dodatnimi lub ujemnymi tendencjami rozwojowymi. Dziecko jednakowo przyswaja sobie tak dobre, jak i złe zasady. Wie o tym zarówno każdy psycholog, jak i pedagog. W historii ludzkości znajdujemy dość przykładów świadczących, że nie trudno jest wychować pokolenie w złym, czy dobrym duchu; że jednakowo łatwo umacnia się system wychowawczy, względnie wpajany w młodzież kierunek ideowy przenika coraz głębiej w dusze społeczeństwa i następnym pokoleniom przekazuje już zaszczepioną i utrwaloną moralną lub niemoralną zasadę. Widzieliśmy, jak współczesne nam hitlerowskie Niemcy potrafiły w ciągu zaledwie kilkunastu lat wpoić nie tylko w młodzież, ale i w znaczną część starszego społeczeństwa zasady biegunowo przeciwne ogólnoludzkiej etyce i humanitaryzmowi. Jak głęboko zostały zaszczepione idee rasizmu i zaborczości, na podłożu których rozwinął się już kult mordu, grabieży, gwałtu, nienawiści i wszelkich zbrodniczych instynktów, podczas gdy znów np. Szwedzi – także drogą stosowania odpowiednich metod wychowawczych – wykształcili u siebie pod względem moralno-etycznym dość wysokie wartości dodatnie. Przyczyna więc istniejącego obecnie społecznego zła – leży tylko w nas: jako rodzicach, opiekunach, wychowawcach, nauczycielach i wszystkich tych, którzy bezpośrednio czy pośrednio biorą udział w dziele fizycznego i duchowego wychowania młodego pokolenia. Jako rodzice – popełniamy wiele błędów wychowawczych, nie kierując w sposób właściwy wychowaniem dzieci i nie interesując się nimi lub tylko dorywczo, kiedy są pod naszym bezpośrednim nadzorem w domu. Nie zajmujemy się nimi metodycznie, szczególnie w tych sprawach i przedmiotach, których nie obejmują programy szkolne, jak np. etyki i moralności, miłości bliźniego i obowiązków synowskich i obywatelskich, słowem tego, co kształtuje charaktery, rozwija i utrwala kulturę wewnętrzną. Wszystko bowiem, co stanowi wewnętrzną harmonię lub dysharmonię człowieka, jego stały dobry lub zły nastrój, ów odróżniający rys charakteru, względnie jego sumienie – kształtuje się tylko w domu rodzinnym. Wszystkie zdrowe zasady, czyste uczucia, dobre nawyki, wszystkie moralne i życiowe siły rozwijają się tylko w odpowiednio dobrej i czystej atmosferze rodziny, w której dziecko żyje, oddycha i niejako nasiąka nią. Nie staramy się o podtrzymywanie zaufania dzieci do nas, bagatelizując ich sprawy i zbywając je byle słowem lub nawet strofując, by nie nudziły nas głupstwami i w ten sposób tracimy u nich swój ojcowski czy rodzicielski autorytet. Zamiast w każdej wolnej chwili zajmować się rodziną i dziećmi w dbałości o prawidłowy rozwój ich umysłów i serc – przez budzenie szlachetnych i twórczych zainteresowań, rozumnie i pouczająco odpowiadać na ich pytania – wolimy czytać książkę lub gazetę, albo wymawiać się zmęczeniem, odsuwając je w ten sposób od siebie jak mało znaczące, dokuczliwe lub niewygodne przedmioty. Nie zapominajmy jednak, że jeśli odsuwamy od siebie dziecko z jego dziecięcymi troskami i zagadnieniami, to ono będzie szukało ich zaspokojenia gdzie indziej i najczęściej znajdzie je u źródeł niewłaściwych. Otwierając natomiast dziecku pożądane pole działalności i sferę pożytecznych zainteresowań, moglibyśmy łatwo powstrzymać jego niewłaściwy kierunek myślenia i odwrócić szkodliwe zainteresowania. Nie chodzi tu o to, by stale zajmować się i kierować dzieckiem, układać plan jego zajęć i systematycznie wykonywać go, lecz by w każdym okresie jego życia rozwijać i umacniać w nim jak najwięcej pobudek do pożytecznego zajęcia i szlachetnego postępowania. Trzeba od najmłodszych lat wyrabiać w dziecku sumienie, czyli ów stały miernik moralny do oceniania wszystkich swoich i cudzych postępków, własnych ukrytych intencji i zjawisk społecznych. Trzeba wskazywać dziecku celowość życia, ukazywać mu twórcze perspektywy indywidualnej i społecznej przyszłości: uczyć twórczego życia jako zasady, a nie dla nagrody.{mospagebreak} I otóż, pamiętając o tym, trzeba niekiedy wyrzec się nie jednej osobistej przyjemności, zrezygnować na rzecz dziecka z wypoczynku, nie omijając żadnej okazji obcowania z nim, by jak najczęściej i jak najwięcej wpajać i przekazywać mu pożytecznych wiadomości, przykładów i zasad, z sumy których ma się złożyć i utrwalić jego dobry charakter. Należałoby od najwcześniejszych lat szczepić w dziecku wstręt do wszelkich negatywnych i ciemnych stron życia, naświetlając mu ich złe skutki indywidualne i społeczne, wskazując stale właściwą drogę i dając przy tym zawsze dobre przykłady. Albowiem nie to, co starsi mówią, lecz to co robią jest dla dziecka najlepszą i najskuteczniejszą nauką życia. Lecz chcąc by nas dzieci naśladowały, musimy sami wyrażać i stwierdzać nie w słowach, a w czynach dobre zasady, które powinny niepodzielnie rządzić naszym życiem. Na nieszczęście, życiem naszym rządzą pewne ustalone zwyczaje, często bezmyślne, niedorzeczne i szkodliwe, a prawie zawsze będące wykwitem czy skutkiem jakiegoś naśladownictwa. Robimy najczęściej to co inni, a inni – to co my i rozgrzeszamy się błędnym przeświadczeniem, że wszyscy tak czynią. Gdybyśmy, jako rodzice czy wychowawcy, w zasięgu tych powszednich i powszechnie panujących zwyczajów wykształcali w sobie drogą ćwiczenia jakieś drobne cnoty, moglibyśmy mieć pewną gwarancję, że – naśladując nasze postępowanie – wychowywane przez nas dzieci przyswoją sobie w danym kierunku tę dobrą zasadę, która w życiu może być dla nich pożyteczna. Lecz, niestety, zwyczaje i postępowanie nasze jest pełne rozmaitych kontrastów, a już co najmniej połowa naszych postępków przeczy rozumem i słowami wyznawanym zasadom. Otóż to właśnie najbardziej podkopuje w dzieciach budowę ich charakterów. Dziecko najszybciej spostrzega te sprzeczności i najłatwiej przyswaja je sobie, a okazji do tego dajemy mu co dzień bardzo dużo. Chcąc tedy zmienić i ulepszyć moralną stronę naszych dzieci – musimy przede wszystkim zmienić siebie, zrewidować własne postępki i wyplenić z nich fałsz, którym przesiąknięte jest dziś całe nasze życie. Zapewne, że rodzina i wychowanie dzieci – to nie łatwy obowiązek, lecz sami dobrowolnie przyjęliśmy go na siebie i powinniśmy wypełniać go z całą godnością i poświęceniem, mając min. na względzie, że w ten sposób spłacamy też dług wdzięczności zaciągnięty wobec naszych rodziców, wychowawców i tych, którym zawdzięczamy ponoszone kiedyś troski, starania i poświęcenie dla naszego wychowania. A więc wina za szerzące się obecnie społeczne zło – jest w nas: w rozluźnieniu dyscypliny rodzicielskiej i braku należytego nadzoru w stosunku do dzieci; w nieukrywani wobec dzieci ze strony rodziców niekiedy swych nazbyt wolnomyślnych poglądów na życie płciowe i praktyki małżeńskie; w naszym rozluźnieniu spoistości wewnętrznej; w zatraceniu lub nieuświadamianiu sobie celowości życia; w naszych słabostkach i zniewieściałości charakterów; w gonieniu za chwilowymi podnietami i rozkoszami, wyczerpując w nich najdrogocenniejsze twórcze siły cielesne i duchowe; w braku zaufania do siebie i stojących przed nami ideałów; w zatraceniu wiary w przyszłość; w braku poważnych, długofalowych zainteresowań na korzyść przyziemnych powszednich spraw; w bojaźni przed jutrem i łatwości ulegania wpływom zewnętrznym; w zatraceniu lub nie rozumieniu zdobywczo-twórczej postawy samodzielnego życia; w szukaniu wygodnictwa i stwarzaniu sobie warunków, w których wystarcza powierzchowność myślenia; w zobojętnieniu na szczytne ideały; w zestarzałym egoizmie, który rodzi nieustanne wewnętrzne konflikty i samoograniczenia; w zatraceniu najpiękniejszych uczuć: miłości bliźniego, współczucia i społecznego obowiązku; w zagubieniu treści życia, zlekceważeniu i zatraceniu najważniejszych drogowskazów – etyki i moralności, a nawet wyszydzaniu cnót moralnych itp. Słowem – w świadomym i nieświadomym demoralizowaniu dzieci i młodzieży, rozgrzeszając się błędnym przeświadczeniem, że wszyscy tak czynią, to musi być dobre. I otóż owo wszyscy tak czynią – składa się właśnie na istniejący stan zepsucia, rozkładu moralnego i zatrważająco szybko postępującej degeneracji młodego pokolenia.{mospagebreak} Jakże często np. tematem nawet towarzyskich rozmów ludzi są mordy, gwałty, katastrofy, choroby, zdrady, samobójstwa, dzieciobójstwa i różne nieszczęścia, roztrząsanie których powoduje nawyk zajmowania nimi uwagi i myśli, wywierając tym szkodliwy wpływ na umysł i na cały charakter człowieka. Dowodzi to, że umysłowość współczesnego człowieka cierpi na przesyt, przerabia nadmiar cudzych myśli, przestarzałych pojęć należących do minionych czasów, miast zajmować się rzeczywistością bieżącego dnia. Wprawdzie nie można się temu dziwić, że umysły ludzkie tak często i łatwo zwracają się ku tym smutnym i ponurym objawom życia, gdyż na jego zewnętrznym, zjawiskowym ekranie zawsze najwyraźniej uwypuklają się ponure cienie nieszczęść, zbrodni, katastrof i śmierci. Czytanie np. przez młodzież sensacyjnych reportaży, względnie nowelistycznej literatury o tajemniczych morderstwach, rabunkach itp., jak również oglądanie podobnych filmów w kinach, wytwarza zgoła niepożądany i bardzo szkodliwy nałóg myślenia, kierując uwagę i zainteresowania młodych, chłonnych umysłów ku najciemniejszym stronom współczesnego życia. Chcąc uchronić psychikę młodzieży od grożącej jej zalewem wzbierającej wciąż fali brudnych i szkodliwych wpływów, należało by przeciwstawić jej coś odwrotnego, nie mniej silnego, lecz szlachetnego i twórczego. Praktykowana dziś niemal jawnie wśród młodzieży swoboda w życiu seksualnym nieuchronnie będzie prowadziła do coraz większego obniżenia i zordynarniania natury człowieka, utrudniając rozwój jego życia wewnętrznego. Nadużycia płciowe, niemoralny tryb życia, nieumiarkowanie i nierytmiczność w jedzeniu i piciu, używanie już niemal od dziecinnych lat alkoholu i palenie tytoniu, rozwinięty seksualizm i przedwcześnie uświadomionej o używaniu organów rozrodczych młodzieży, a nie uświadomionej o niebezpieczeństwie i zgubnych skutkach tego używania itd. – wszystko to składa się na istniejący i pogłębiający się w każdym pokoleniu stan zwyrodnienia i upadku. To nie wyłącznie wojny – jak usiłują uzasadniać niektórzy obrońcy rozwiązłego trybu życia i nadużywania różnych szkodliwych środków oraz poniżających, a zabójczych dla pokoleń praktyk miłosnych – są przyczyną zwyrodnienia rasy. Wszak bywały w historii ludzkości nieraz długoletnie i nie mniej obfitujące w okrucieństwa wojny, lecz nie powodowały takiego upadku moralności i fizycznego zwyrodnienia społeczeństw, jak to ma miejsce obecnie. A widzimy to aż nazbyt wyraźnie w coraz większym wzroście rozmaitych chorób, zarówno fizycznych jak i psychicznych, mnożeniu się zjawisk patologicznych, obniżaniu wzrostu człowieka i postępującym ogólnym skarleniu każdego nowego pokolenia. Jeszcze w końcu ubiegłego i pierwszych latach bieżącego stulecia przeciętny wzrost mężczyzn w wieku poborowym wynosił przeważnie 190 cm, podczas gdy dziś wśród żołnierzy większości krajów europejskich przeważa słaby, rzadko przekraczający 180cm i cherlawy z wyglądu mężczyzna, a każde nowe pokolenie przedstawia pod tym względem coraz gorszy stan… Obok rodziców i szkoły, współwinę za istniejący kryzys życia rodzinnego i upadek moralności wśród młodzieży ponosi niewątpliwie także medycyna, która – z racji swej szczegółowej znajomości zdrowego i chorego organizmu człowieka, w zakresie prawideł życia i zachowania trwałego cielesnego i duchowego zdrowia – posiada pełnie warunków, by być najbardziej miarodajnym czynnikiem wychowawczym. Jeśli bowiem medycynie znane są indywidualnie i społecznie szkodliwe skutki nadużywania przez człowieka przyrodzonych energii, leżących u podstaw i rozwoju wszelkiego życia, to nie powinna być jej również obojętna sprawa braku odpowiedniego systemu cielesnego i moralnego wychowania młodzieży. A tymczasem, zarówno rodzina jak i szkoła pozbawione są nie tylko doskonałych metod wychowawczych, lecz nawet ogólnych ujednoliconych i wiarygodnych wytycznych, określających jakieś minimum warunków dla prawidłowego rozwoju ciała i wskazujących racjonalny tryb życia, jako podstawy równowagi oraz trwałości cielesnego i duchowego zdrowia.{mospagebreak} Wysuwane od czasu do czasu przez poszczególnych przedstawicieli świata lekarskiego teorie i systemy oraz zalecenia i wskazania, dotyczące trybu życia i zachowania zdrowia – są na ogół sprzeczne i nie budzą zaufania. Kiedy np. jeden odłam lekarzy stosuje w swej praktyce fitoterapię i propaguje ziołolecznictwo, to znów ze strony przedstawicieli urzędowej medycyny kierunek taki nazywa się sekciarstwem, a jako jedynie skuteczna – uznawana chemoterapia i przewaga leków syntetycznych nad roślinnymi. Nic tedy dziwnego, że taka kontrastowość zapatrywań i zmienność teorii lekarskich, a także zmienność metod leczniczych…, nakazów i zaleceń – nie podnosi zaufania do medycyny, jako nauki będącej w ciągłym rozwoju. Jako nauka, medycyna zajmuje się głównie leczeniem chorób czyli nienormalnymi i patologicznymi stanami człowieka, natomiast wyrabianie i podnoszenie odporności zdrowych ludzi nie leży w zakresie zainteresowań i kompetencji medycyny. A jeśli chodzi o młodzież, to sprawy te powierza się w najlepszym razie szkole lub instytucji wychowania fizycznego. A tymczasem, organizm człowieka w stanie normalnego zdrowia powinien zasługiwać co najmniej na tyleż uwagi, troskliwości, opieki i eksperymentowania, co i chory, względnie ciała martwe w prosektoriach. Zgodnie z wyrażoną jeszcze przed czterdziestu laty, przez znanego psychologa dr-a Ochorowicza, opinią: Dotychczasowa orientacja lekarska jest czysto materialna, ma wzrok zapatrzony w patologię komórkową, w choroby oddzielnych narządów z nadmierną specjalizacją, w odkrycia bakteriologiczne…, w różne drobne reakcje chemiczne, fizyczne i mechaniczne; nie uwzględnia natomiast ogólnej przyrodzonej, konstrukcyjnej i leczniczej autonomii ustroju, jego indywidualności oraz siły czynników moralnych, a w zakresie środków daje stanowczą przewagę sztucznym nad naturalnymi. W ten sposób …patologia izolowała istotę ludzką ze środowiska społecznego, fizycznego, kosmicznego; zlekceważyła stosunki prawa harmonii między ustrojem żywym, a wszechświatem. Oddzielając ciało od duszy, stracono jedność osobnika. Stąd też – według powszechnego mniemania, że organizm jest własnością – każdy dowolnie używa swego ciała i postępuje wedle własnych popędów i wolnej woli, czyli zgodnie ze swą naturą i nawykami, a nieraz nawet z modą… Szczycimy się wielkim postępem i wysoką wiedzą lekarską w stosunku do poziomu lecznictwa ubiegłych wieków i do dobrych i twórczych osiągnięć zaliczamy np. powiększanie z roku na rok liczby szpitali oraz różnych zakładów i urządzeń leczniczych. A tymczasem dowodzi to jak gdyby podświadomego przewidywania dalszego nieuchronnego obniżania się zdrowotności wśród społeczeństwa mimo, iż z drugiej strony coraz bardziej upowszechnia i zaostrza się stosowanie w różnej postaci profilaktyki społecznej. Toteż sądzimy, że fakt mnożenia szpitali i zakładów leczniczych jest tu raczej zjawiskiem niepokojącym, gdyż wymownie świadczy nie o zmniejszaniu się liczby trapiących społeczeństwo chorób, a o postępującym ich wzroście i coraz większym skarleniu człowieka. Czy nie większym dobrodziejstwem dla człowieka byłoby wskazywanie mu opartego na prawach przyrody, racjonalnego i wstrzemięźliwego, chroniącego od chorób i przedwczesnej śmierci sposobu życia, niż korzystanie z możliwości skutecznego transplantowania przez medycynę przedwcześnie zużytych i obumarłych organów ciała? Uznając słuszność takiego punktu widzenia, należało by raczej dążyć do tego, by przez stałe podnoszenie zdrowotności, a z nią tężyzny fizycznej i doskonalenia moralnego całego społeczeństwa – stopniowo likwidować szpitale i zakłady lecznicze, ograniczając ich liczbę do najniezbędniejszych; niepotrzebne zaś zmieniać na domu kultury, szkoły, domy sztuki itp. Byłoby to najlepszym świadectwem dobroczynnego rozwoju i postępu wiedzy medycznej, stając się prawdziwym błogosławieństwem dla społeczeństwa i przyszłych jego pokoleń. Miast mnożyć szpitale i zwiększać fabrykację syntetycznych leków, nie zawsze lub często połowicznie skutkujących, nasuwa się pytanie, czy nie słuszniejszym byłoby ześrodkowanie dążeń medycyny do takiego poznania sił i praw przyrody, tkwiących w samym człowieku&
Kryzys nie jest zależny od czasu jaki jesteśmy razem ani też od tego kiedy pojawi się dziecko, zależy tylko i wyłącznie od nas i naszego podejścia. Kryzys małżeński pojawia się w każdym małżeństwie, jednak u jednych gości na długo, a u innych znika po kilku dniach gdyż partnerzy znajdują na niego sposób.
Sam nie wierzę, że tu piszę. Dwoje wspaniałych dzieci dom firma, z boku to wszystko wygląda świetnie, ale… Chyba ja to zauważyłem wcześniej, kilka lat temu.
Można by rzec, że konflikty i kryzysy to rzecz, która dotyka każdego małżeństwa (prędzej czy później...). Mnie zatrzymało jednak ostatnio zagadnienie dotyczące rozłamu małżeńskiego na tle przeżywania duchowości – tej wspólnej, małżeńskiej oraz indywidualnej każdego z małżonków. Od pewnego czasu trwają w mojej wspólnocie małżeństw przygotowania do rekolekcji dla narzeczonych. Każda z par otrzymała temat, nad którym główkuje na różnych płaszczyznach – mężowi i mnie przypadł w udziale kryzys. Można by rzec, że konflikty i kryzysy to rzecz, która dotyka każdego małżeństwa (prędzej czy później...). Mnie zatrzymało jednak ostatnio zagadnienie dotyczące rozłamu małżeńskiego na tle przeżywania duchowości – tej wspólnej, małżeńskiej oraz indywidualnej każdego z małżonków. Od lat oboje z mężem karminy się duchowością ignacjańską. To sprawia, że często rozumiemy się bez słów, albo właśnie słowa typu „strapienie, rozeznawanie, medytacja” mówią nam już tyle, że wiele dopowiadać nie trzeba. Jesteśmy bardzo różni – pod wieloma względami. Inne rzeczy nas karmią (ja wolę mszę w parafialnym kościele, mąż nie wyobraża sobie weekendu bez medytacji ignacjańskiej...). W trakcie naszej formacji indywidualnej doszliśmy do pewnej wolności, w której pozwalamy drugiemu przeżywać tak jak tego potrzebuje – wiemy już, że Bóg działa na wiele sposobów i nie ma jednej miary dla wszystkich (jak mawiał św. Ignacy „jest rzeczą wielce niebezpieczną chcieć prowadzić wszystkich tą samą drogą do doskonałości”). Przyglądamy się jednak wielu różnym postawom wśród znajomych małżeństw i dostrzegamy różne pokusy i braki zarówno w przeżywaniu duchowości w pojedynkę, jak i trwanie w uporze, że musimy czuć i myśleć tak samo (mówię o sytuacjach skrajnych, gdzie muszę jest ponad „pragnę”). Jak kształtować swoją małżeńską drogę ku Bogu, ramię w ramię, ale w taki sposób by nie zamykać się w swojej indywidualnej drodze, jednocześnie tworząc pewne dopełnienie stanu, w którym żyjemy? Prawdziwa, zdrowa duchowość nigdy nie zamyka na drugiego – co jednak gdy nie dostrzegamy, że widzimy niejasno, robimy źle, nasza interpretacja rzeczywistości nijak się ma do stanu faktycznego? Skrajność nadmiernego dbania o swój rozwój może być jednak nie tylko przejawem egoizmu, ale i początkiem upadku. Skoro wchodzimy w związek biorąc odpowiedzialność za podstawowe powołanie, warto by rozważyć gdzie są granice – bo to rodzina (współmałżonek i dzieci) powinna być ważniejsza niż spotkanie wspólnoty, czyż nie? Fenomenalnie ujął ten temat młody jezuita Brat Michał w jednym ze swoich filmików – można zaniedbać rodzinę, kosztem kolejnego nabożeństwa. Jednak czy Bóg tego od nas oczekuje? Obserwując swoich znajomych widzę, że dopóki w małżeństwie nie pojawią się dzieci, sprawa jest trochę prostsza. Jedno może pojechać tu, drugie tam. Gorzej jeśli tylko jedna strona się rozwija, a druga jest temu przeciwna – ale właśnie po to mamy kursy dla narzeczonych oparte na dialogu – by takie sprawy omawiać przed ślubem. By powiedzieć jak widzę nasze miejsce w Kościele, wspólnocie, ile czasu w tygodniu planuję poświęcić na swój duchowy rozwój, gdzie pragnę się rozwijać? Sytuacja jednak zmienia się diametralnie, gdy na świat przychodzą dzieci. Owszem – można zabierać maluchy ze sobą, ale nie wszędzie się da. Z czasem może się okazać, że przeziębione dziecko wywraca nasze rekolekcyjne plany do góry nogami. I co wtedy? Czy pozwolę ruszyć mężowi/żonie na rekolekcje samemu? Czy nie zrodzi to we mnie buntu i frustracji? Czy zazdrość, że on mógł/mogła, a ja nie - nie spowoduje eksplozji przy byle okazji? A może z drugiej strony czy rozwój jednego nie sprawi, że drugi zbyt mocno zaniedba swoje indywidualne potrzeby – by dać szansę współmałżonkowi? Sami z mężem mamy za sobą doświadczenie rekolekcji ignacjańskich. Ja zaczynałam je pierwsza, kilkanaście lat temu. Potem pojawiły się dzieci, więc wróciłam na nie dopiero trzy lata temu. W tym czasie mój mąż przeszedł przez wszystkie tygodnie Ćwiczeń Duchowych, a ja...utknęłam na I Tygodniu. Czy to źle? Dla mnie nie. Nie ukrywam jednak, że były we mnie różne uczucia w czasie, gdy karmiłam niemowlaka, myśląc o mężu, który milczał 450 km od domu. Sytuacją idealną jest, gdy wspólna duchowość (np. ignacjańska) buduje jedność, pozwala przeżywać i patrzeć na siebie w pewnym zrozumieniu. Z drugiej strony czerpanie sił indywidualnie – na swój własny sposób i według własnych potrzeb, ale nigdy kosztem rodziny. Tak by przestrzeń choć indywidualna karmiła oboje, bo wzrastamy w przestrzeni naszego serca. Jesteśmy jednak różni, tworzymy więc czasem małżeństwa, w których jeden nurt spoi jedność, a będą takie pary, którym więcej ku temu scaleniu pomoże formacja w innej duchowości, kiedy każde z małżonków potrzebuje innej formy przeżywania swojej wiary. Święty Ignacy powtarzał, by dostrzegać Boga we wszystkim i by to Jego wolę stawiać na pierwszym miejscu. Jaka ona będzie dla mojego małżeństwa? Czy pytam o to siebie, Boga? Czy potrafię rozmawiać o swoich potrzebach duchowych z małżonkiem? Czy umiem tak wpatrywać się w Jezusa, by zrozumieć co dzieje się we mnie i wokół mnie (małżeństwo, dzieci, praca, wspólnota, posługa etc.)? Trudne pytania, szczególnie jeśli odpowiedź uderza w pychę bądź niezaspokojone pragnienia bądź wzajemnie niezrozumienie.
Małżeństwo z rozsądku rozważają często matki wychowujące samodzielnie dziecko lub dzieci. Taka decyzja może pojawić się wówczas, gdy ojciec dziecka odejdzie albo umrze. W takiej sytuacji odpowiedzialny, kochający dzieci mężczyzna, który może zapewnić wsparcie emocjonalne czy finansowe, może zostać uznany za najlepszego
Mąż jasno sprecyzował czego od Pani oczekuje i o co prosi. Czas i przestrzeń to być może też przestrzeń dla Pani- na zajęcie się sobą, zmianę itp. Być może nie tylko mąż tego potrzebuje, ale Pani również? I być może ta zmiana nie byłaby tylko dla męża, ale przede wszystkim dla siebie? Jeśli psuło się czy też oddalali się Państwo od siebie przez jakiś czas, to też wracanie do siebie, odkrycie na nowo człowieka, w który się zakochaliście musi trochę potrwać. Ważne są też przyczyny oddalenia, czy wygaśnięcia uczucia. Warto sobie zadać pytanie co się zmieniło? Co nas jeszcze/nadal łączy? Co łączyło kiedyś, czego teraz nie ma? Może też warto pracować nad relacja małżeńską w psychoterapii małżeńskiej? Jeśli podejmą Państwo decyzje o próbie ratowania małżeństwa, byłby to dobry pomysł. Może tez Pani chciałaby popracować nad swoimi możliwościami, zachowaniem, poczuciem bezpieczeństwa, wartości itp w terapii indywidualnej? Takie wzmocnienie pomogłoby Pani przetrwać trudny okres, a także pomogłoby wprowadzić zmiany, które by Panią podbudowały.
hej. mam problem z chłopakiem. jesteśmy razem od 8 miesięcy. kiedy jest dobrze jest idealnie, wszystko mi odpowiada, jednak z najmniejszych powodów prowadzi do kłótni, która sprawia, że on wątpi w naszą miłość. taka sytuacja zdarza się co miesiąc. to strasznie wykańcza. twierdzi, że nie ma pojęcia dlaczego się tak dzieje, po prostu ma dziwne myśli i uważa, że to nie ma
Svl9C5J.